Księdza Tarcisio poznałem kilkanaście lat temu. Niepozorny, skromny, starszy człowiek, nie odmawiał posługi, nie wyróżniał się niczym, chyba że pełnym życzliwości uśmiechem.
Nigdy bym nie przypuszczał, że ktoś taki po tym, co przeżył, będzie w stanie zachować w sobie cichą łagodność. Co przydarzyło się ks. Tarcisio?
Jako proboszcz w jednej z podweneckich parafii miał zawsze serce hojne wobec biedaków i okaleczeńców. Przychodzili do niego chłopcy, od których cuchnęło wręcz żądzą rujnowania sobie życia narkotykami. Dawał im jeść, wspierał słowem, także finansowo. Pewnego razu postanowił im więcej nie pomagać. Jego dobre serce, a zwłaszcza materialne wsparcie, było niecnie wykorzystywane. Żadnej poprawy. „Pożałujesz tego” – usłyszał w odpowiedzi na odmowę finansowego wsparcia. Ks. Tarcisio został wnet oskarżony przez owych chłopców o molestowanie seksualne. W jednej chwili stracił wszystko: parafię, możliwość wykonywania czynności kapłańskich, kontakt z ludźmi, zaufanie i dobre imię. Poddano go niekończącym się procedurom.
Przyniosły one w końcu oczyszczenie z zarzutów. Ale nikt już mu nie zaproponował objęcia nowej parafii, wygłoszenia konferencji, pozostał naznaczony. „Dotknięcie obelgą i katuszą” okazało się skuteczne. Wreszcie kolega z lat seminaryjnych zaprosił ks. Tarcisio do swej parafii, by pomagał mu w duszpasterstwie licznych wspólnot neokatechumenalnych. I tak zostało. Niewielu zna jego „bolesne tajemnice”. Przede wszystkim dlatego, że ks. Tarcisio na nikogo się nie skarżył, nikogo nie obciążał winą, nikogo nie zakwasił trucizną osądów i rozgoryczenia. Choć bezmiar krzywdy poturbował jego kapłaństwo i reputację.
Pedofilia to potworna plaga. Należy z nią walczyć jak z każdą próbą krzywdzenia niewinnych i bezbronnych. Czasem jednak procedury mogą w jednym szeregu ustawić zwyrodnialca i ofiarę pochopnej oceny. Iluż by chciało, aby w powszechnej świadomości utrwalił się mechanizm podejrzenia: wszystkie klechy to zboczeńcy. Zbyt łatwo z ust nawet elokwentnych publicystów katolickich sączy się jad uogólnień. Kto uchroni chłopców, którzy odpowiedzieli na wołanie Boga, poszli do seminarium i pokazali się w sutannie na ulicy, przed bluzgiem: pedofile maszerują? Świat jest okrutny w traktowaniu tych, którzy „są niewygodni”.
„Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego” – mówili bezbożni. Tym sprawiedliwym jest Chrystus. Dla Niego św. Paweł był gotów wyrzec się zysków i tytułów, nawet własnej sprawiedliwości: dobrej opinii i uznania dla siebie, byleby tylko posiąść sprawiedliwość Chrystusa, sprawiedliwość krzyża, która kocha krzywdziciela, nie opiera się złu i pozwala się obryzgać cudzym grzechem. Kościół to nie tylko afery, zgorszenie i wstyd, ale także tacy ludzie jak ks. Tarcisio. Cisi nosiciele Bożej sprawiedliwości.