Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »Są różne rodzaje ciemności, nadciągającej po to, by zajaśniał po niej świt.
Św. Jan od Krzyża mówił o dwóch rodzajach tego doświadczenia: nocy zmysłów i nocy duchowej. Bywa, że cierpię, bo niczego nie odczuwam. Wszystko przemienia się w oschłą obojętność, żadnej pociechy, jedynie mozolna droga. Z takiej próby wychodzi się z doświadczeniem bezinteresownego kochania albo goryczą dezercji.
Bywa także, że cierpienie traci sens, wydaje się pomyłką. Pozostaje jedynie walka o wierność oraz moc płynąca z przylgnięcia do ran i przebitego boku Chrystusa. Ani chęć uniknięcia wstydu, ani dbałość o dobrą opinię, ani nawet wzgląd na innych nie są w stanie dostarczyć powodu do wytrwania, może to sprawić jedynie ukrzyżowana Miłość.
Z takiej nocy przechodzi się w świętość: „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20). Efektem takiego „nocnego widzenia” jest wrażliwość na Chrystusa, wyostrzenie na Niego zmysłów oraz wewnętrzne przekonanie, że właśnie Jemu „powierzono panowanie, chwałę i władzę królewską” i że „wszystkie narody, ludy i języki” są powołane do tego, by Mu służyć. I wszyscy ludzie mają prawo, by się o tym dowiedzieć. Pierwszym zadaniem Kościoła jest przepowiadanie Chrystusa i inaugurowanie w ludzkich sercach Jego królowania. Odmówić komuś prawa do usłyszenia kerygmatu jest równoznaczne ze zbrodnią ludobójstwa. Jednakże wszystko zależy od tego, co sługa Ewangelii zobaczył w „nocnych widzeniach”.
Podczas synodu poświęconego ewangelizacji Europy niektórzy biskupi przestrzegali przed niebezpieczeństwem „europelagianizmu”. Chodzi o zastępowanie Chrystusa moralizowaniem. Często przypominam sobie tamtą przestrogę, a także stwierdzenie ks. Józefa Tischnera, że gdybyśmy my, kapłani, zamiast zasypywać ludzi słowotokiem własnych przemyśleń i pouczeń, głosili innym Chrystusa tak, jak należy, to „nie ma siły, żeby nie zadziałało”. Św. Paweł był świadom tego apostolskiego priorytetu, gdy pisał do mieszkańców Koryntu: „Tak też i ja przyszedłszy do was, bracia, nie przybyłem, aby błyszcząc słowem i mądrością, głosić wam świadectwo Boże. Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego. I stanąłem przed wami w słabości, w bojaźni, i z wielkim drżeniem” (1 Kor 2,1-3). Drżeniem, by właściwie wypowiedzieć Jego tajemnicę.
Z trwogą nieraz myślę, że kiedyś odpowiemy przed sądem Boga za wszystkie homilie, konferencje i sympozja, w których ani razu nie padło imię Chrystusa. Same wartości, choć pięknie brzmią: miłość, pokój, sprawiedliwość, braterstwo, uczynki... nie mają siły, by komuś pomóc wstać z grzechu czy uwolnić ze śmierci. Za każdą zmarnowaną okazję do przepowiadania Chrystusa winniśmy brać na siebie dzień pokuty o chlebie i wodzie. Jak heroldowie Króla, których Pan nie zastał przy powierzonej im czynności.