Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »Tylko taka miłość może podźwignąć tego, który upadł. Tylko taka miłość może w upadłym człowieku zaowocować pragnieniem powstania.
Stacja IV – Spotkanie z Matką
Oto wreszcie na krótką chwilę spotkały się oczy Syna i Matki, która od początku drogi wiernie Mu towarzyszyła ukryta w tłumie. W bezmiarze złych spojrzeń wreszcie pojawia się dobre, rozumiejące Jezusa spojrzenie, wśród serc przepełnionych nienawiścią – jest Jej kochające serce. Cóż szczególnego czyni tutaj Maryja prócz tego, że jest? Nie może przecież zdjąć krzyża z ramion Syna, ani też nieść go razem z Nim. Nie jest nawet w stanie opatrzyć Jego ran, by przez to choć trochę ulżyć Mu w cierpieniu. Jej bezradność wzrasta z każdym krokiem i staje się wyraźniejsza. Bezradność zazwyczaj namawia do odejścia: do pozostawienia miejsc, w których nic nie można zrobić, do opuszczenia osób, którym nie jest się w stanie pomóc. Jednak choć bezradność w Maryi rośnie, to jednak Jej nie prowadzi. Ją dalej prowadzi miłość. Ona z Synem współcierpi, z Nim przeżywa mękę, pozostaje. Odkrywa w ten sposób przed nami tajemnicę i istotę miłości: miłość to obecność, a dopiero wtedy, gdy już nic nie można uczynić, wtedy można najpełniej być. To miłość jest bowiem tym, co nas tworzy, co sprawia, że prawdziwie jesteśmy. Natomiast bez miłości – mimo największych i najpiękniejszych czynów – jesteśmy wciąż niczym, jak ów dźwięk cymbała, który głośno rozbrzmiewa, lecz szybko ginie, ginie bezpowrotnie i na zawsze.
Stacja V – Szymon z Cyreny
Szymon zostaje przymuszony do pomocy Jezusowi. Nie czyni tego z miłości. Z niechęcią podsuwa swe ramię pod krzyż Jezusa, bo przecież miał do wykonania wiele pilniejszych zajęć, a poza tym był dość zmęczony wracając z pola. Szymonowi brakuje czystej intencji, lecz mimo to Zbawiciel z wdzięcznością przyjmuje jego pomoc. Syn Boży wie, iż wkrótce Szymon odkryje wartość drogi, do której go przymuszono. Wie, że intencje Szymona będą oczyszczać się wraz z kolejnymi krokami dźwigania jednego krzyża. W czasie tej drogi Szymon z Cyreny zauważy, że to nie on dźwiga krzyż Chrystusa, ale Chrystus jego. W czasie tej drogi Szymon uświadomi sobie, że to on powinien zawisnąć na tym drzewie, a jednak nie zostanie do niego przybity, gdyż Jezus zajmie Jego miejsce. Tak jak na początku z niechęcią przybliżał się, by pomóc Jezusowi i jak nie chciał, by On wspierał się na nim, tak u kresu odkryje, że to on wspiera się na Jezusie i doznaje od Niego wsparcia nieporównywalnie większego od tego, jakiego Mu udziela dźwigając z Nim krzyż.
Stacja VI – Weronika
Weronika, która podchodzi i z kobiecą delikatnością czule ociera chustą twarz Jezusa, jest znakiem obecności Ojca. Miłość, która przez nią dotarła do Jezusa była częścią miłości Ojca, dotykiem Jego czułej dłoni na spuchniętej od bicia, poranionej i krwią zalanej twarzy Syna. Ta scena pokazuje, że także na drodze największego cierpienia Ojciec daje swoim dzieciom chwile ukojenia, że Ojciec potrafi nawet ze słonego morza ludzkiego zła wydobyć słodkie krople dobra, które gaszą pragnienie serca. Czyn Weroniki jest dowodem na to, że również wśród ludzi, którzy zafałszowali w sobie obraz Boży są tacy, w których ten obraz – dzięki wewnętrznej odwadze serca i wysiłkowi woli – nieustannie się odnawia. Tak, miłość, dobro i prawda wymagają ogromnej odwagi i ogromnego wysiłku. Odwagi, aby wyrwać się z tłumu i wysiłku, by pójść pod prąd, w kierunku przeciwnym niż ten tłum podąża. Nienawiść, zło i kłamstwo, czy też trwanie w powszechnie panującej obojętności, nie wymagają ani odwagi, ani zbytniego wysiłku. Wydają się łatwiejsze, jak przejście przez szeroką bramę, więc wielu przez nią przechodzi. Jaka jednak czeka ich przyszłość? Przecież takie postępowanie odczłowiecza, bo czyni nas - stworzonych na obraz i podobieństwo Boga - coraz mniej podobnymi do Niego. Tylko dzięki miłości, dobru i prawdzie objawia się w nas Boże Oblicze, ponieważ Bóg jest Dobrocią, Miłością i Prawdą. „Bądźmy więc doskonali, jak doskonały jest nasz Ojciec niebieski.”
Stacja VII – Drugi upadek
Jezus upada po raz drugi pod ciężarem naszego krzyża. Z każdym krokiem Jego siły stają się słabsze, czuje coraz większe wyczerpanie. Im mniej sił w człowieku, tym większe pragnienie odpoczynku, ochłody, ulżenia sobie. Trudno w takim stanie zebrać w sobie resztki sił, aby powstać. Łatwiej trwać w upadku, odpoczywając na zimnej ziemi i chłodząc choć przez chwilę swoje ciało, które ból rozpalił gorączką. Jeszcze łatwiej byłoby zrzucić ciężar z pleców, zostawić krzyż i pójść swoją drogą. Nie ma bowiem wówczas nawet tej nikłej pewności - która pomagałaby wstać - że już się więcej nie upadnie. Przeciwnie: osłabienie podpowiada wtedy tym wyraźniej, że nie warto wstawać, bo przy tak słabych siłach już kolejny krok zakończy się upadkiem. Jezus mimo osłabienia powstaje, mimo braku pewności dojścia, nie zrzuca krzyża, lecz ponownie go podnosi. Skąd bierze tyle sił? Dlaczego nie zawraca z drogi? Gdzie znajduje się tajemnica Jego wytrwałości? Owa tajemnica jest w Jego sercu. To serce kocha tego, za którego niesie ciężar. Kocha bezinteresownie, tzn. niezależnie od jego postępowania. To bezinteresowność czyni dar miłości nieodwracalnym. Tylko taka miłość może podźwignąć tego, który upadł, tylko taka miłość może w upadłym człowieku zaowocować pragnieniem powstania.
Stacja VIII – Płaczące niewiasty
Jezus pomimo własnego cierpienia i wyczerpania dostrzega idące w pochodzie kobiety. Słyszy ich płacz. Jak zawsze swym wzrokiem sięga głębiej, dlatego dostrzega powierzchowność wylewanych nad Nim łez. Chrystus widzi, że łzy owych niewiast nie płyną ze skruszonych serc, lecz są to jedynie łzy litości. Takich łez Syn Boży nie potrzebuje. Mówi więc do nich: „ Nie płaczcie nade mną, ale nad sobą!” Chrystus pokazuje, że nie Jego życie trzeba opłakiwać, ale swoje własne. Prawdziwe łzy wypływają z serca człowieka, który widząc mękę Syna Bożego, dostrzega źródło Jego cierpień we własnym grzechu. Wtedy zauważa, że przez grzech stał się drzewem uschniętym, nie posiadającym w sobie życia i tym samym niezdolnym do wydawania owoców. Jednocześnie widzi Chrystusa z otwartymi ranami – drzewo zielone, które dla niego zostało nacięte. Jezus bowiem zgodził się na cierpienie, aby w swoje rany, przyjąć nasze suche gałęzie i na powrót obdarzyć je życiem. Dopiero, w takim widzeniu rodzą się prawdziwe łzy: łzy żalu nad sobą umarłym i łzy wdzięczności za nadzieję nowego życia w Nim.