Święta codzienność

Bóg dał nam codzienność jako stały element życia, tak jak rybom dał wodę, a wszelkim ziemskim stworzeniom cielesność. Więc AMEN na tę świętą codzienność, nawet jeśli się nam wydaje nieciekawa, bo ona jest pełna obecności Boga, pełna Jego darów i Jego świateł.

Nasze AMEN, wypowiadane w domu Zwiastowania i Krzyża, powinno być dziękczynieniem za Boże usynowienie, za tę Miłość Trynitarną, która i nas przygarnia i napełnia. To z tego faktu, i z naszej świadomości tego faktu, płynie nasza tęsknota za Panem i nasze wołanie „Przyjdź”. I właściwie to byłoby wszystko, co jest ważne i godne naszej uwagi, gdybyśmy żyły poza czasem. Ale istnienie w czasie i przestrzeni powoduje, że nasza uwaga musi przyjmować rzeczywistość część po części, i rozciągać się na całe mnóstwo aspektów, połączonych z tą centralną prawdą Bożej Miłości. Także nasza ludzka kondycja istot grzesznych, którym przebaczono, powoduje konieczność odpowiedzi AMEN właśnie na Boże przebaczenie, konieczność przyjęcia go, akceptacji całej tej sytuacji, w której ono jest nam potrzebne jako punkt wyjścia naszej duchowej drogi. Zdawałoby się, cóż bardziej oczywistego, niż przyjąć, kiedy nam ktoś przebacza? – ale jednak doświadczenie wykazuje, że i tu bywają trudności. Żeby przyjąć przebaczenie, trzeba być naprawdę przekonanym o jego potrzebie. Czyli inaczej potrzeba skruchy, ale nie takiej nerwowej, która by się pławiła w świadomości własnej winy, tylko pokornej, która ani się nie dziwi swojej winie, ani jej nie próbuje ukrywać, ani o niej dużo nie myśli, bo o wiele ważniejszy temat dla swojej uwagi znajduje w Bożej przebaczającej miłości. I na tę miłość mówi AMEN: myślą, mową i uczynkiem. A to według zasady, że przyjąć miłosierdzie to znaczy przekazać je dalej.

Trzeba nam też przyjąć poważnie Boże ostrzeżenia. Bóg daje nam skarby swojej łaski, ale zarazem bardzo jasno każe nam uważać, jak je traktujemy, i nie ukrywa przed nami, że one nie działają automatycznie jak kontakt od lampy. Można się z nimi rozminąć, można skarbu nie przyjąć, żądając czegoś innego według własnych pomysłów: przecież za brak cudów wyrzucono Chrystusa Pana z Nazaretu. Więc tak, jak poważnie bierzemy Boże obietnice, tak też poważnie trzeba potraktować Boże ostrzeżenia. I dziękować za nie. A wziąć jakąś sprawę poważnie znaczy wziąć ją na siebie. Nie czekać, aż się inni zmienią i ułatwią mi nawrócenie; nie czekać, aż będę w lepszym humorze, albo wyspana, albo aż udowodnię, że to nie moja wina, albo cokolwiek jeszcze innego miewamy na swoje usprawiedliwienie. Jeżeli Bóg do nas wyciąga ręce, to gdybyśmy te ręce widziały cielesnymi oczyma, nic a nic by naszej uwagi nie oderwało, nie zatrzymało naszego pędu, nie umniejszyło naszej wdzięczności. A przecież one tu są przez cały czas, tylko brak nam wiary, żeby to stwierdzić ponad wszelką wątpliwość. Nasza niezdolność do brania ważnej sprawy na siebie jest wprost proporcjonalna do naszej niewiary. No to co w takim razie robić? Jak walczyć z własnym niedowiarstwem? Mamy wzór w Ewangelii: człowieka, który wołał: Wierzę, Panie, zaradź mojemu niedowiarstwu! (Mk 9,24) – co właściwie znaczyło: Chcę wierzyć, daj mi tę łaskę. Więc AMEN na łaskę wiary, którą rozpoznajemy czasem działającą w nas, kiedy coś, co jeszcze wczoraj, jeszcze przed godziną wydawało się nam niemożliwe, teraz jest tak spokojnie oczywiste i wykonalne, jakby nigdy nie było żadnego problemu. AMEN na łaskę wiary.

I powtórzmy: doznać miłosierdzia, doznać przebaczenia, to znaczy przekazać je dalej. Inaczej doznaliśmy go na próżno, jak nielitościwy sługa z przypowieści (Mt 18,23nn). W praktyce miłość bliźniego to życzliwość i wyrozumiałość. Trawestując słowa św. Jana: jeśli ktoś nie rozumie brata, którego widzi, to jakże może zrozumieć Boga, którego nie widzi? (por. 1 J 4,20). Wszystkie nasze najpiękniejsze nawet rozmyślania nie będą miały sensu ani Bożego skutku, jeśli wystarcza nam teoria, albo nawet jeśli w nią uciekamy, żeby odwrócić się od konkretnego, denerwującego bliźniego. Powiedziano w "Naśladowaniu": „Na cóż ci się przyda wzniośle o Trójcy Świętej rozprawiać, jeśli przez brak pokory nie podobasz się Trójcy Świętej?” Pokora to jest to, co nas ustawia wobec Boga w tłumie podobnych do nas winowajców. Ona nas uczy rozciągać na nich otrzymane od Boga przebaczenie.

To właśnie pokorze i Bożemu przebaczeniu sprzeciwia się rozmyślanie o cudzych winach, zapisywanie ich w duszy, żeby przypadkiem żaden szczegół nie zginął, wyrokowanie o przypuszczalnych intencjach, oskarżanie... W niebie nie istnieje urząd prokuratora, więc nie ma sensu wprawiać się w nim na ziemi. Im prędzej z tego zrezygnujemy, w myśli, w mowie i w uczynku, tym dla wszystkich zainteresowanych lepiej, z nami włącznie. Będziemy wtedy dziećmi Ojca naszego, który i złym, i dobrym udziela swoich darów (por. Mt 5,45). Różnica jest ta, że Ojciec zna dobro i zło, które w nas jest, zna je rzeczywiście i rozróżnia trafnie, podczas gdy my zdani jesteśmy na domysły, i to domysły zależne od naszych własnych grzechów, zafarbowane przez nasze własne tendencje. To dlatego widzimy źdźbło w oku brata, a belki we własnym oku nie widzimy (por. Mt 7,3).

To trudne, Panie. "Pozwól choć ślinę mi przełknąć…" (Hi 7,19): nie dałbyś mi od Siebie choć chwili odpoczynku? Ale "gdzież pójdę od Twego oblicza" (Ps 139,7)? Niby wiadomo, że takiego kąta nigdzie nie ma; a jednak potrafimy go sobie szukać, na przykład przez to, że uciekamy w świat wartości, idei, tematów, bezosobowych pojęć, zamiast sprowadzać całe życie do osobowych relacji. To wprawdzie bardziej może grozi mężczyznom niż kobietom, ale i kobietom się zdarza. Ale Bóg to nie temat; to nasz Pan. Więc starajmy się nie myśleć o „ideałach monastycznych”, ale raczej o służbie Panu; nie mówmy o „powołaniu”, ale raczej o wołającym nas Bogu; ani o „powołaniach”, ale raczej o powołanych (osobach); nie odwołujmy się do „tradycji monastycznej”, ale raczej do ogromnej gromady ludzi, którzy już przed nami żyli w tej służbie i poznali jej drogi, a nas teraz uczą własnym doświadczeniem i przykładem.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| BIBLIA, KSIĄŻKI

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg