Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »Kiedy to było? Wczoraj? Nie. Z jakieś trzydzieści lat temu. Niemożliwe, jak ten czas szybko upływa.
Bo przecież dla starszej osoby to, co w młodości było fraszką, jest niewyobrażalnie trudne. Dla młodego włóczyć się wieczorami - żaden problem. Dla osoby starszej – wyzwanie. Dla człowieka młodego spakować plecak i ruszyć w daleką podróż – żaden problem. Dla steranego życiem wyjazd do sąsiedniego miasta już bywa skomplikowanym przedsięwzięciem. Bo trzeba dojść na przystanek, pokonać ogromne stopnie autobusu. A gdy jeszcze w ręce trzeba będzie trzymać parasol…
…i drzewo migdałowe zakwitnie,
i ociężałą stanie się szarańcza,
i pękać będą kapary;
bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu
i kręcić się już będą po ulicy płaczki; …
…posiwieją włosy i nawet radosny zgiełk będzie się wydawał powolny i ospały, bo przecież nie można będzie już jego sensu ogarnąć…. I wszystko zacznie dojrzewać. Dojrzewać do tego, by opuścić ten świat i przenieść się do wieczności…
…zanim się przerwie srebrny sznur
i stłucze się czara złota,
i dzban się rozbije u źródła,
i w studnię kołowrót złamany wpadnie;
i wróci się proch do ziemi, tak jak nią był,
a duch powróci do Boga, który go dał…
Końcem tego życia jest śmierć. Nieodwołalnie. Może to i dobrze, bo trudno byłoby bez końca się starzeć, ale…
Stoję czasem nad grobem mojego przyjaciela z młodości. Przykrywa go wielka płyta w kształcie tarczy. Na niej krzyż, po prawej wielka litera M. Symbol Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Tylko po lewej stronie krzyża wypisane jego imię i nazwisko; kiedy się urodził i kiedy umarł. Choć od jego śmierci miną wkrótce trzy lata, trudno mi uwierzyć, że już go nie spotkam. Wszak pamiętam, jak zupełnie niedawno, jeszcze jako młodzieńcy, brodziliśmy w śniegu na stokach Romanki czy rok później, Baraniej Góry. Czy to możliwe, że w Piekarach nie zobaczę jego tyczkowatej postaci, jak pod Wieczernikiem macha ręką, żebym go wypatrzył w tłumie? Niestety, tak. Tamto już się nieodwołalnie skończyło. Nie zobaczę już jego uśmiechniętej, brodatej twarzy. Przerwał się srebrny sznur i stłukła się czara złota; i dzban się rozbił u źródła i wpadł w studnię złamany kołowrót. I wrócił proch do ziemi, a jego duch powrócił do Boga.
Marność nad marnościami - powiada Kohelet -
wszystko marność.
Więc cieszę się życiem, póki jeszcze potrafię. Uśmiecham się do chmur, do słońca i do gwiazd. Ale też coraz mniej już potrafię…
Schodząc kiedyś do Batyżowieckiej Doliny z innym przyjacielem ni z tego ni z owego powiedziałem mu, że pierwszych trzysta lat w niebie rezerwuję na chodzenie po górach. Zaskoczony roześmiał się. Do dziś nie wiem, czy więcej było w jego śmiechu zgorszenia pomysłem, czy autentycznej radości. Wszak doskonale mnie rozumiał. Nie wiem, jakie będzie niebo. Ale żeby gorzka rezygnacja Koheleta nie okazała się jedynie słuszną życiową postawą, niebo musi istnieć. Tylko wtedy będę mógł kontynuować wszystkie niedokończone rozmowy i wyjaśnić wszystko, czego wyjaśnić nie zdążyłem. Bez nieba, jaki sens miałoby to cudowne życie tu na ziemi?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |