O wierze, szukaniu swego miejsca w Kościele i wartości wspólnoty mówi Magdalena Wójtowicz ze wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej na Poczekajce w Lublinie.
Agnieszka Gieroba: Wychowałaś się w rodzinie, gdzie była wspólna modlitwa, zaangażowanie rodziców we wspólnotę Domowego Kościoła, gdzie celebrowano święta, czy to wystarczyło Ci do odkrycia osobistej relacji z Jezusem?
Magdalena Wójtowicz: To prawda, że mogę powiedzieć o sobie, że wiarę wyssałam z mlekiem matki, bo rzeczywiście moi rodzice nie tylko o Bogu nam mówili, ale i na co dzień pokazywali, co znaczy żyć wiarą. To jednak nie załatwi za kogoś nawiązania osobistej relacji z Bogiem. Myślę, że w dzieciństwie była to wiara z posłuszeństwa. Kiedy rosłam, stosownie do wieku trafiałam do różnych wspólnot poszukując swojego miejsca.
W końcu się udało?
Jestem przekonana, że Pan Bóg ma dla naszego życia plan i nas prowadzi. Oczywiście możemy się z tym zgadzać, albo nie i iść swoją drogą. W moim przypadku jest tak, że ja po prostu lubię ludzi i lubię z nimi przebywać, a szczególną radością jest przebywanie z ludźmi, którzy myślą podobnie. W dzieciństwie i młodości wspólnoty dawały mi środowisko rówieśnicze, z którym można było świetnie spędzać czas, wyjeżdżać na wakacje, spotykać się. To była alternatywa dla szkoły, jakichś klasówek, czy innych obowiązków. Kiedy skończyłam studia, przez przypadek, choć oczywiście nie wierzę w przypadki, trafiłam na katechezy Drogi Neokatechumenalnej i to okazało się moim miejscem dojrzewania wiary.
Poszłaś z ciekawości?
Dokładnie tak, byłam ciekawa, co to jest, bo wcześniej miałam pewien dystans do neokatechumenatu. Poszłam i zaszokowało mnie konkretne podejście do życia i wiary. Nie było owijania w bawełnę, głaskania. Mówiąc tak potocznie, to było walenie między oczy prawdą, ale z miłością. To pozwalało mi przeglądać się w tych ludziach i odkrywać różne rzeczy w moim życiu. Na początku katechez dowiedziałam się tego, co już wcześniej wiedziałam, ale zostało to podane w innej formie, w odniesieniu do życia. Pamiętam, że na te katechezy przyszło wtedy wielu ludzi, chyba ze 100 osób. Spotkałam tam też znajomych i to wszystko razem sprawiło, że zostałam.
O Neokatechumenacie mówi się, że trzeba mieć na niego czas?
Tak, naszym braciom z dłuższym stażem wspólnotowym nigdzie się nie spieszy, nie patrzą na zegarek, że godzina i do domu. Na początku trzeba do tego przywyknąć, ale teraz doceniam to, bo to oznaka żywej wspólnoty. Spotykamy się dwa razy w tygodniu i to nie tylko Liturgia Słowa, Eucharystia, ale i przygotowanie z rozważaniem Słowa i dzieleniem się życiem. Jednak ten czas to nie strata, ale zysk.
Miewasz kryzysy?
Oczywiście. Myślę, że to normalne dla każdego człowieka, ale te kryzysy sprawiają, że wzrastam i doświadczam, że bracia ze wspólnoty upominają się o mnie. Był taki moment, kiedy miałam gorszy czas i nie chciałam chodzić na spotkania. Bracia wtedy dzwonili pytać, co się dzieje, czy nie potrzebuję pomocy i zapewniali, że modlą się za mnie. Nie byłam więc jakąś anonimową osobą, ale kimś, kogo brak został zauważony, a to daje ci poczucie wspólnoty i pewność, że nie zginiesz. Jak sama gdzieś pójdziesz na manowce, wspólnota zacznie cię szukać. Nie znaczy to, że zawsze jest super. We wspólnotach także zdarzają się kłótnie i nieporozumienia, tak jak w rodzinie. Potrafimy się kłócić, ale też przebaczać.
A jak to przekłada się na codzienne życie?
Bardzo konkretnie. Słowo Boże, jeśli po nie sięgasz, odpowiada ci tu i teraz do konkretnej sytuacji w jakiej się znajdujesz. Nie przechodzisz obojętnie obok różnych wydarzeń, czy to w swoim domu, czy w pracy, czy na ulicy. To zaś czyni cię świadectwem dla innych. Słowo Boże to reflektor na życie, a to mnie prostuje – kiedy widzę swoje słabości łatwiej mi przyjąć słabości innych. Są także konkretne sytuacje, kiedy potrzebujesz pomocy wystarczy słowo we wspólnocie i ktoś coś poradzi. Proste rzeczy, ktoś mówi, że nie ma z kim zostawić dzieci, a ma ważne wyjście – zawsze ktoś pomoże, ktoś daje znać, że potrzebuje samochodu żeby coś przewieźć, czy kogoś gdzieś zawieźć – wiadomo, że można liczyć na braci ze wspólnoty, ktoś szuka pracy, ktoś potrzebuje fachowca od czegoś – wspólnota to dar pełen talentów, którymi się dzielimy i to są konkretne rzeczy i pewność, że mogę liczyć na mojego brata, choć może nie bardzo się nawet lubimy.
Co Ci w tej wspólnocie najbardziej odpowiada?
Intensywność i prawdziwość życia. Spotykamy się często, a to buduje relacje, jesteśmy świadkami narodzin dzieci, śmierci, upadków i powstań. W tym wszystkim jest Pan Bóg, który daje się poznać przez konkretnych ludzi i wydarzenia. Gdyby nie to, pewnie byłabym wierząca, chodziłabym do kościoła bo tak wypada, bo taka tradycja, ale nie wiem, czy żyłabym wiarą, która mimo wielu moich słabości, daje prawdziwe życie.