To pytanie znów wzbudziło nerwowość słuchaczy. Wtedy Jezus skinął ręką do kogoś, kto przechodził ścieżką.
Uczniowie obrócili się i zobaczyli, że w kierunku przemawiającego szła kobieta z małym dzieckiem. Jezus wziął je na ręce, uniósł do góry, wywołując uśmiech na małej twarzyczce, potem znów postawił na ziemi i powiedział:
– Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich! Spójrzcie na to dziecko. Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki.
Jezus podniósł dłoń, nie pozwalając odezwać się żadnemu z trzech uczniów, którzy wyraźnie mieli taki zamiar. Wyraz jego twarzy mocno się odmienił. Odprawił dziecko, wstał i wskazał na kamień jeszcze chwilę temu stanowiący jego oparcie.
– Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza! – oznajmił stanowczo.
Odpowiedziała mu cisza, ale i zdumienie słuchających.
Matka z dzieckiem już się oddalili. Jezus postawił kilka kroków, wpatrując się w rzekę, po czym na powrót odwrócił się do mężczyzn, dodając:
– Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie! Biada! Apostołowie wpatrywali się weń, zupełnie się nie poruszając.
Jezus podszedł do jednego z tych jeszcze kilka minut temu dyskutujących w drodze i nachylił się ku niemu.
– Jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie wejść do życia ułomnym lub chromym niż z dwiema rękami lub dwiema nogami być wrzuconym w ogień wieczny – mówił z mocą.
Uczeń znów spuścił wzrok.
– Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie! – powiedział, nachylając się nad kolejnym uczniem. – Lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do życia niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła ognistego – przy tych ostatnich słowach patrzył po kolei na wszystkich, w tym na Tomasza, który nadal nie wiedział, czy Chrystus rzeczywiście go widzi, czy tylko on widzi to, co rozegrało się przecież przed dwoma tysiącami lat.
– Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie – to ostatnie słowa jakie usłyszał Tomasz, zanim zapadła chwilowa ciemność, po doznaniu której przetarł oczy, stwierdzając, że znów znajduje się w swoim pokoju.
Usiadł na krześle i oparł łokcie o stół.
– Co do tego ostatniego, to nie masz już chyba żadnych, jak wy to nazywacie, wątpliwości? – odezwał się niesłyszany dłuższą chwilę Custos.
– Co do ostatniego czego? – odparł Tomasz niechętnie. – Co do słów o aniołach – głos zabrzmiał jakby radośniej niż poprzednio.
Tomasz jednak milczał. Umilkł też głos...
*
Powyższy tekst jest fragmentem powieści "Opowieść wigilijna księdza Skruckiego". Autor: Krystian Kratiuk. Wydawnictwo AA