Gedeon

Przez sam środek podwórza uciekała wystraszona młoda kobieta, przyciskając do piersi owinięte w pieluszki niemowlę. Tuż za przerażoną matką biegło małżeństwo w podeszłym wieku.

Strach dodawał jakiejś nadzwyczajnej energii ich schorowanym, przykurczonym nogom. Z wyraźnym grymasem bólu oboje biegli równie szybko jak ich młoda towarzyszka. Przed nimi uciekała gromada służących, którzy już wcześniej umknęli niebezpieczeństwu. Uciekinierzy wpatrywali się z nadzieją w szczyt wysokiej, kamienistej góry, której zbocze piętrzyło się na tyłach gospodarstwa. Żaden z biegnących nie oglądał się za siebie. Zza ich pleców, z wnętrza chaty dobiegał dźwięk rzucanych i tłuczonych naczyń. W pewnym momencie z domu wyskoczył młody mężczyzna, który pognał w tę samą stronę, co jego poprzednicy. Za sobą słyszał  trzask łamanych płotów oraz łomot wyważanych wrót. Wokół rozlegało się beczenie przestraszonych owiec i nerwowe ryczenie krów. Również w pobliskim kurniku nastąpił popłoch i szamotanina gdaczących ptaków. W tym momencie dziedziniec gospodarstwa napełnił się odgłosem ciężkich kroków. Męskie okrzyki mieszały się z porykiwaniem wydobywającym się z głębokich gardzieli jakichś stworzeń, które niczym horda dzikich bestii wpadły do gospodarstwa, aby rozszarpywać i wytracać każde z napotkanych istnień.

Na szczęście młody mężczyzna wspinał się już pod górę i wkrótce dogonił  uciekających przed nim domowników. Ci wręcz słaniali się na morderczym podbiegu. Wtem starsza kobieta potknęła się o jakiś skalny występ i upadła z jękiem na ziemię. Zdołała tylko zakryć twarz żylastymi rękami, zdzierając je sobie jednak do krwi. Jej sędziwy towarzysz próbował podnieść żonę, ale bez skutku. W końcu dobiegł do nich młody mężczyzna. Chwycił kobietę w pół i pomógł jej wstać.

- Biegnij, matko! Jesteśmy już prawie na miejscu! - zagrzewając ją do dalszej ucieczki, jednocześnie drugim ramieniem objął młodą kobietę, najwyraźniej swoją żonę, wraz z niemowlęciem. Teraz wszyscy znów przyspieszyli kroku. Wystraszone niemowlę płakało. Młoda mama tłumiła kwilenie, przyciskając dziecko mocno do piersi.

Im wyżej się pięli, tym więcej spotykali uciekinierów z pobliskich gospodarstw. Niektórzy targali tobołki, koszyki i zawiniątka, zawierające to, co zdążyli zabrać w pośpiechu z domu. Wtem na ziemię upadł czyjś płócienny worek i rozdarł się o ostre kamienie. Na skalistą ścieżkę grubą warstwą posypało się ziarno. Jakaś kobieta wraz z dziećmi zaczęła pośpiesznie zbierać do fartucha rozsypany jęczmień. W panice zgarniali paznokciami to, co zdołali wydostać spomiędzy ostrych, popękanych skał.

Wreszcie gromady wycieńczonych uciekinierów dotarły do nagiego szczytu wzgórza. Ludzie tłumnie wtaczali się do skalnych otworów, znikając w ich wnętrzu. Wyglądało to tak, jakby każda rodzina chowała się w swojej własnej jaskini, niczym w rodzinnym schronie. Nikt się nie przepychał, nikt się nie sprzeczał, każdy wiedział, dokąd ma wejść. Widać było, że ludzie ci robią to już nie pierwszy raz. Ostatni zbiegowie zniknęli we wnętrzu góry i zapanowała względna cisza, tylko gdzieniegdzie ze środka dochodziły stłumione pokrzykiwania i płacz dzieci. Na szczycie zrobiło się pusto.

Po jakimś czasie z jednej z jaskiń ostrożnie wychylił głowę mężczyzna. Trwał tak w bezruchu przez dłuższą chwilę, po czym przyczajony wyszedł na zewnątrz. W ślad za nim w otworze pojawiły się zaciekawione główki dzieci, jednak ojciec stanowczym gestem nakazał im cofnąć się do skalnej kryjówki.  Następnie mężczyzna pochylił się nisko i zaczął posuwać się na czworakach ku krawędzi skalnej półki, odgradzającej go od przepaści. W jego ślady poszli inni ojcowie. Jedni skradali się przygarbieni, inni wręcz pełzali po skalistym podłożu. W końcu duża grupa mężczyzn legła na krawędzi, przywierając do ziemi. Spoglądając w dół, w osłupieniu obserwowali rozciągający się pod nimi widok. Ofra, ich rodzinna miejscowość, wręcz tonęła w morzu wielbłądów, osłów i drewnianych wozów. Z góry przypominało to atak żarłocznej szarańczy.

- Na wielkiego Baala, że też ci przeklęci Madianici tak się mnożą! Oni pożrą nas żywcem! - skomentował ów widok jeden z mężczyzn, przyczajony za skałą.

- Widzę nasze gospodarstwo - powiedział drżącym głosem jego sąsiad. Wściekły i bezradny obserwował, jak rabusie wyprowadzają na zewnątrz krowy, muły i owce. - Znów nie zostawią nam niczego. Tym razem zginiemy z głodu. Będę patrzył na śmierć żony i naszego dziecka - mówiący to przez zaciśnięte zęby młody mężczyzna chwycił kamień i wzburzony rzucił nim w otchłań.

«« | « | 1 | 2 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg