Na Boże Narodzenie - Msza w dzień - z cyklu "Wyzwania".
więcej »A Jerozolima leży w Judei, to znaczy w pokoleniu Judy. Właśnie tu słowa Jakubowego błogosławieństwa musiały być szczególnie znane, pieczołowicie przechowywane i znaczące. Tutaj żyli ludzie, którzy mieli największe szanse rozpoznać ich spełnienie się w Jezusie.
Jakub mówił: Nie zostanie berło odjęte od Judy ani laska pasterska spośród kolan jego, aż przyjdzie Ten, do którego ono należy, a oni wołali: Król izraelski. Jakub mówił: zdobędzie posłuch u narodów, a gdy wjeżdżał poruszyło się całe miasto, a faryzeusze powtarzali z goryczą: świat poszedł za Nim. Jakub mówił: przywiąże swego osiołka w winnicy, to znaczy przybędzie na osiołku i w winnicy pozostanie, a Jezus na osiołku wjeżdża do Jeruzalem, miasta, które jest nie tylko stolicą, ale symbolem, niemal synonimem narodu wybranego – Winnicy Pańskiej. Posłany został tylko do ludu Izraela – to pierwszy sens owego przywiąże w winnicy, a drugi – że owego miasta – symbolu już właściwie nie opuści. Tam dopełni się Jego misja.
Przywiąże źrebię ośle u winnych latorośli to zapowiedź szczególnej „przemiany pokoleniowej”, jaką zapoczątkuje. Zapowiedź nowego pokolenia wyznawców, którzy wyrósłszy w winnicy, a więc ze starej gleby Prawa czerpiąc, zdolni są „związać się” z Jezusem, to znaczy usłyszeć Jego Dobrą Nowinę. Nie przyszedł przecież niczego przekreślić, a tylko dopełnić. Te winne latorośle to po prostu zapowiedź Kościoła.
A źrebię ośle? Osioł jest środkiem lokomocji, źrebię sygnalizuje jego słabość, nieporadność, jego niedoskonałą, niepełną – w porównaniu z dorosłym zwierzęciem – sprawność. Potomek Judy, gdy przyjdzie, przyjdzie cicho i łagodnie, w słabości, bez fanfar, rekwizytów nadzwyczajnej władzy. Przyjdzie do całego Izraela, ale tylko niektórzy – te najżywotniejsze latorośle narodu – rozpoznają czas Jego przyjścia i z nimi pozostanie.
Tyle mogli zobaczyć patrząc na Niego, gdy na osiołku zmierzał ku Jerozolimie. Mogli zobaczyć, że właśnie na Niego czekali. Że Jego zapowiadali prorocy. Ale proroctwo Jakuba na tym się nie kończy. Ci, którzy je znali, musieli postawić sobie pytanie o ciąg dalszy. Czy on także spełni się w Osobie Jezusa? Nie ma żadnego powodu, żadnej sugestii w tekście, by przypuszczać, że odnosi się on do kogoś innego. Tak więc, dosiadając osiołka, Jezus „wypowiada” proroctwo sam o sobie. Wypowiada je przynajmniej dla tych, którzy znają Jakubowe błogosławieństwo.
Wielokrotnie w gronie uczniów wspominał o tym, co Go czeka. Uprzedzał ich, bo rozumiał, jak trudna, jak wręcz niemożliwa do zaakceptowania jest dla nich ta konieczność. Oswajał ich z nią. Dotychczas tylko ich – tych, którzy mieli poprowadzić Jego Kościół. Teraz zaś dopuszcza do tej wiedzy także innych – tych spośród rozentuzjazmowanego tłumu, którzy rzeczywiście na Niego czekali.
W winie prać będzie swą odzież i w krwi winogron – swą szatę. Pobrzmiewa tu jakieś jakby nakładanie się na siebie tych dwóch pojęć. Godziny już tylko dzielą uczniów od takiego samego „nałożenia się” na siebie krwi i wina, którego Jezus dokona w wieczerniku. Nieco więcej czasu od chwil, gdy Jego szata spłynie krwią, gdy, wziąwszy na siebie cały brud świata, wypierze ją we własnej krwi.
Będą Mu się oczy iskrzyły od wina – czytamy dalej. Czyżby zapowiedź jakiejś uczty, radości beztroskiego bytowania? W przypisach znajdujemy inne tłumaczenie: nie iskrzyły, ale ściemnieją lub zmętnieją od wina. To nakładanie się, wzajemna wymienność znaczeń krwi i wina, prowadzi bezbłędnie ku sensowi tych słów: są zapowiedzią nie hulanki, ale męczeńskiej śmierci.
Najtrudniej zrozumieć ostatni werset: a zęby będą białe od mleka. Mleko to żaden wybielacz. Mleko to raczej symbol naszych biologicznych początków. Należy do nieodłącznych akcesoriów wczesnego dzieciństwa. Niezależnie kim w życiu będziemy, te początki są dla wszystkich takie same. Jakoś więc odsyłają do porządku naszej natury. Będą białe od mleka – z powodu mleka... Z powodu natury. Jego natury, a Jego naturą jest biel. Przywołajmy wizję Jezusa przemienionego na górze Tabor. Przywołajmy Janową wizję Syna Człowieczego zanotowaną w Apokalipsie i wcześniejszą wizję proroka Daniela. Przedstawiały Jezusa takim, jakim jest. Już nie wcielonego, ale uwielbionego Syna Bożego w prawdzie Jego natury.
Nie wiem natomiast, czemu akurat o zębach tu mowa. Może ich biel jest jakimś sygnałem, cząstkową zapowiedzią tego, co dopiero docelowo stanie się widoczne, a może jest to wynik nietrafnego tłumaczenia.
Pozostaje odpowiedzieć na ostatnie pytanie. Czy świadkowie wjazdu Jezusa byli w stanie tak, jak my teraz, po wszystkim, odczytać tę drugą część proroctwa Jakuba? Na pewno nie. Jedynie niektórzy z uczniów zostali do tego osobno przygotowani (na górze Tabor było ich tylko trzech), ale i oni, jak wyznaje Jan, wtedy tego nie rozumieli. Jeszcze mniej rozumieli inni, nawet ci najwierniej strzegący tradycji. Kiedy jednak wypadki potoczyły się jak lawina, a przecież ci sami ludzie byli ich świadkami, a także potem, gdy Piotr po zesłaniu Ducha Świętego wyszedł, by wygłosić swą pierwszą katechezę, wtedy jego słowo padało na grunt już wcześniej przygotowany. Wtedy byli w stanie zrozumieć, że ziściło się Jakubowe proroctwo.
Warto tu jeszcze na koniec zwrócić uwagę na pewien szczególny rys tej sceny. Przez trzy lata działalności, nauczając, rozmawiając z ludźmi, uzdrawiając, a nawet formując uczniów, Jezus co jakiś czas powtarza zaskakujące polecenie: nikomu o tym nie mówcie. Nie pozwala trędowatemu zdradzić, komu zawdzięcza oczyszczenie, nie pozwala Piotrowi upublicznić jego wyznania, nie pozwala nikomu, nawet pozostałym uczniom, opowiedzieć, co trzej z nich widzieli na górze Tabor... Nie wszystkie, ale sporą grupę wydarzeń jakby rezerwuje do indywidualnej wiadomości tych, którzy brali w nich udział. Wydaje się to jakąś formą niekonsekwencji z Jego strony. Przecież po to niestrudzenie przemierza palestyńską ziemię, by Dobra Nowina dotarła możliwie do wszystkich. Czemu więc ma służyć ta nieoczekiwana dyskrecja?
Odpowiedź przynoszą znane słowa św. Pawła (Rz 10, 10): sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia. Jezus nie chce funkcjonować jako źródło informacji. Jego Dobra Nowina nie jest kompendium pewnej wiedzy, z którą pragnie zapoznać słuchaczy. Naucza, objaśnia, pokazuje, krytykuje, a nawet uzdrawia zawsze jedynie po to, by w człowieku drgnęło serce. Słuchając Go, doznając na sobie Jego dobroci i promieniowania Jego osobowości, człowiek nie ma się rozczulić, rozrzewnić i roztkliwić, ale ma odkryć i uznać, że oto stoi wobec Syna Bożego. A to jest niemożliwe do osiągnięcia, gdy jego kontakt z Jezusem będzie się dokonywał w porządku przekazu informacji albo przez zapożyczone emocje.
Sercem swoim trzeba przyjąć tę wiarę i nawet najbliższy człowiek, najbardziej zaufany przyjaciel, najsympatyczniejszy spośród krewnych za nas i w nas tego nie dokona, choćby najrzetelniej opowiadał, co widział i czego doświadczył w bliskości Jezusa. Wiara, ta żywa, ta, która prowadzi do usprawiedliwienia, jest każdorazowo zjawiskiem w pełni i do końca indywidualnym, jednostkowym, a rodzi się w osobistym wychyleniu ku Bogu. Nadmiar zaś szeptanych rewelacji, klimat sensacji, nowinkarstwa może tylko utrudnić jej zaistnienie, koncentrując uwagę człowieka na tym, co nie najważniejsze. Stąd to powracające polecenie: zachowaj to dla siebie.
Spróbujmy w tym kontekście spojrzeć na wjazd Jezusa do Jerozolimy. Przecież nie dla ulotnej chwili aplauzu zdecydował się na owo grandę entreé. Pragnął chwały, jaką przygotował dla Niego Ojciec, nie świat. Jeśli zatem tak postąpił, to miał w tym swój cel. Zawsze ten sam cel - wypełnić misję. Jak więc tutaj realizuje się ten wymóg indywidualnego kontaktu z Nim?
Liczny, własnymi emocjami ożywiany tłum, żadnej próby kontaktu z poszczególnymi osobami - zdawałoby się, że dla posiewu autentycznej, żywej wiary ta sytuacja jest stracona. A jednak. Dzięki temu, że w iluś sercach ciągle jeszcze żyje nadzieja na spełnienie pradawnej Obietnicy, że mimo zmieniających się „czasów”, warunków, rosnącej dezorientacji wyznaniowej otoczenia, ta nadzieja w nich trwa i dzięki tej anachronicznej uporczywości iluś spośród jerozolimskiego tłumu przeżywa tego dnia olśnienie. Takie samo jak olśnienie Zacheusza, Nikodema, setnika, Natanaela, Marii Magdaleny...
Otoczeni rzeszą przeżywają swe osobiste, absolutnie indywidualne spotkanie z Mesjaszem. Ci w wielkopiątkowy poranek na pewno nie przebywali na dziedzińcu siedziby Piłata. Można powiedzieć, że Jezus ich przed tym uchronił.
Tak, tryumf, który tego przedświątecznego dnia stał się udziałem Jezusa, wcale nie polegał na tym, że hałaśliwa tłuszcza wybiegła Mu na powitanie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |