Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »Wzrastająca liczba nowych gmin chrześcijańskich wymusiła znalezienie nowych przełożonych.
Ustanowienie
Procedura wyboru duchownych wydaje się bardzo zwykła i nie mająca w sobie nic z nadprzyrodzonością. To jednak tylko pozór. Choć wybór dokonywał się według procedur spotykanych w innych gremiach, to jednak przez chrześcijan był traktowany inaczej.
Najpierw sami chrześcijanie uważali, że tymi wyborami kieruje Duch Święty. Już św. Ignacy Antiocheński na początku drugiego wieku pisał o wiernych w liście do Kościoła w jednym z miast: „zjednoczonych z biskupem, prezbiterami i diakonami wybranymi według myśli Chrystusa”[8]. Natomiast inny biskup, św. Cyprian w trzecim wieku, gdy miał trudności ze znalezieniem posłuchu wśród części swoich wiernych przypominał, że ci nieposłuszni zapominają, że jest on biskupem z racji „wyboru wiernych i wyroku Bożego”[9]. Jak wyjaśnił w innym liście „apostołów to jest biskupów i zwierzchników wybrał Pan”[10]. Kościelna elekcja miała zatem szczególny wymiar, choć wydaje się być czysto ludzkim zabiegiem. O tym samym biskupie jego biograf napisał, że jego wybór na biskupa Kartaginy dokonał się: „z wyroku Bożego i z przychylności ludu” bo „z natchnienia Bożego cały lud obdarzył go swoją serdecznością i szacunkiem”[11].
Zgodę wiernych na jakiegoś kandydata odczytywano jako „głos Boga”, który powołuje w szeregi kapłańskie ludzi przez siebie wybranych. Głos ludu odczytywano jako głos Boga („vox populi, vox Dei”). Tę myśl podkreślano przy podobnych elekcjach. Słynny historyk Kościoła Euzebiusz z Cezarei relacjonując wybory biskupa Rzymu Fabiana w 236 roku, opatrzył to wydarzenie ciekawą uwagą. Kandydat był prawie nieznany przez wiernych, wybierających nowego biskupa. Gdy się tak zastanawiano nad kandydatami, a było wielu znanych i nadających się do pełnienia tej funkcji: „wtedy, jak wieść niesie, z wyżyn sfrunęła nagle gołębica i spoczęła na jego głowie, będąc wymownym nawiązaniem do zstąpienia Ducha Świętego na Zbawiciela w postaci gołębicy. Na to cały lud, jakby pod natchnieniem jedynego Ducha Bożego, w najwyższym uniesieniu, jednomyślnie, wśród okrzyków, że ten jest tego godzien, porwał go i natychmiast posadził na tronie biskupim”[12].
Takie i podobne znaki – jak choćby wspomniany głos dziecka przy wyborze Ambrożego – traktowano jako znak od Boga. Dla wyborców miały takie znaki wielkie znaczenie. Oni głęboko wierzyli, że wyborów dokonuje Bóg, a oni tylko odczytują Jego wolę. Stąd tak ważna funkcja różnych znaków. To przekonanie miało jeszcze dalsze konsekwencje. Skoro kogoś wybrał Bóg, nawet jeśli głosami ludzi, to tym samym ma on obowiązek ten wybór przyjąć. Jeżeli nie chciał tego uczynić, a takie sytuacje się zdarzały, to nie cofano się nawet przed tym, by wybranego kandydata, siłą zmusić do przyjęcia urzędu. Dopełniano nad nim stosowanych obrzędów, a on później już nie mógł się wycofać.
Takie sytuacje na szczęście zdarzały się rzadko, w wyjątkowych okolicznościach. Podobnie bowiem jak wierzący wyborcy, również sami wybierani traktowali swój wybór jako działanie Ducha Świętego. Dlatego, gdy ktoś obawiał się swego wyboru, to starał się unikać miejsca, gdzie miano dokonywać wyboru. Wciąż bowiem należy pamiętać o procedurze powołania do pełnienia funkcji kapłańskich. Wspólnota wybierała, a kandydat wybór przyjmował. Nie zawsze z radością, zwłaszcza gdy wybór był niespodziewany. Decyzje wspólnoty przyjmowano jednak, bo w tym widziano „głos Boży”, któremu nie można się sprzeciwiać, choć zgoda kandydatowi często nie przychodziła łatwo. Pomijając już same obowiązki, do których często nie byli przygotowany, należy pamiętać o konieczności całkowitej zmiany życia. Zostając biskupem, czyli przełożonym wspólnoty, trzeba było często zrezygnować z życia rodzinnego, z planów zawodowych, z kariery, a w innych przypadkach z pewnej drogi do zbawiania jaka wydawało się np. życie monastyczne. Właśnie mnisi wydają się w tym przypadku dobrym przykładem. Ktoś obierając życie monastyczne obierał życie surowe, ale całkowicie oderwane od trosk światowych, skoncentrowane na modlitwie i medytacji Pisma Świętego. Natomiast gdy mnich zostawał biskupem, tracił to wszystko, musiał zająć się sprawami bieżącymi, kierowaniem ludźmi, troską o stronę materialną Kościoła. To wszystko traktowano jako przeszkodę w dążeniu do zbawienia.
Inni, przykładem może być św. Jan Chryzostom, widzieli w kapłaństwie ogromne zobowiązanie do osobistej świętości. Czuli się przytłoczenie, a nawet przerażeni tymi wymaganiami. Jednak wybór przyjmowali, choć często ze łzami w oczach, bo w tym widzieli wolę Bożą. To było więc spojrzenie wiary.
By to lepiej zrozumieć wystarczy przenieść się do współczesności. Mówimy dziś, że w wielu wspólnotach brakuje kapłanów. W starożytności w takiej sytuacji co zrobiliby chrześcijanie z takiej wspólnoty? Ano wybraliby jednego spośród siebie: takiego, który wydaje się mądrzejszy, pobożniejszy, stateczniejszy i kazali mu przyjąć święcenia kapłańskie, albo biskupie. A dotyczący, choć bez entuzjazmu z ta decyzją się godzi. Czy jest to do pomyślenia dzisiaj?
Wreszcie dochodzimy do najważniejszego elementu sakralności kapłaństwa. Biskupem czy tez prezbiterem, a więc jednym z tych dwu stopni które określano jako kapłaństwo (łac. „sacerdotio”), nie zostawało się decyzją wyborców. Wyborcy tylko wybierali kandydata. By on mógł pełnić funkcje kapłańskie musieli w specjalnym obrzędzie włożyć na niego ręce ci, którzy odpowiedni urząd posiadali. W przypadku biskupa potrzebnych było przynajmniej dwóch innych biskupów, a w przypadku prezbitera, czynił to jeden biskup.
Obrzęd wkładania rąk znany jest z Dziejów Apostolskich. W ten sposób apostołowie ustanawiali przełożonych wspólnot (biskupów), czyniąc ich swymi następcami. Ten gest Kościół przejął i uczynił go znakiem ordynacji, czyli wprowadzenia na urząd kapłański. W przypadku biskupa bardzo wcześnie zaczął obowiązywać zwyczaj, ze do ważności tych święceń potrzebnych było przynajmniej dwóch biskupów. Oni, w obecności wiernych, wkładali ręce na wybranego kandydata. Jeden z nich odmawiał specjalną modlitwę do Ducha Świętego i w ten sposób ustanawiano go biskupem[13]. Biskupami udzielającymi święceń byli biskupi sąsiednich wspólnot, czasem biskup ważniejszego miasta (metropolita).
Podobnie wyglądały święcenia prezbiteratu. Różnica polegała tylko na tym, ze święceń tych udzielał jeden biskup: zwierzchnik danej wspólnoty, a prezbiter pozostawał w danej wspólnocie na stałe.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |