Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić słowami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada ciasno na dnie serca, jak śnieg podczas bezwietrznej nocy…
Rozpoczął się szabat, więc wraz z innymi kobietami wróciłam do Jerozolimy. Leżąc w łóżku czuję ból na myśl, że Jezus nie mógł mieć tradycyjnej ceremonii pogrzebowej (por. J 19,40). Rozmyślając postanawiam, że po szabacie wraz z pierwszymi promieniami słońca wrócę do Jego grobu, aby po raz ostatni uwielbić Ciało tego, przy Którym spędziłam trzy lata życia.
Jezus nie żyję od ponad trzydziestu sześciu godzin. Wiem, że oglądanie Ciała, które w gorącym klimacie bardzo szybko ulega rozkładowi będzie trudnym doświadczeniem. Poza tym według Prawa zwłoki są uznawane za nieczyste (por. Lb 9,11-13), więc każdy, kto ma kontakt z ciałem zmarłego również staje się nieczysty. Jednak nie zważam na to, bo chcę znowu być blisko Niego.
W pierwszy dzień po szabacie, z ciemności nocy wyłania się idąca samotnie kobieca postać (por. J 20,1). To ja, Maria Magdalena, uczennica Mistrza z Nazaretu, kobieta Wielkiego Piątku. Ciemność, która mnie otacza jest taka sama, jak ta, która wypełnia moją duszę. Odnoszę wrażenie, że jestem wewnętrznie martwa, gdyż wraz z Jezusem umarłam na Golgocie, a ciężki głaz zamknął wejście nie tylko do Jego grobu, ale i do mojej duszy.
Idę ze wzrokiem utkwionym w ziemię, nie zważając na to, co dzieje się wokół mnie. Jednak gdy docieram na miejsce czuję, że coś się zmieniło; najpierw poczułam, dopiero później zobaczyłam, że wejście do grobu jest otwarte. Gdzie jest kamień? Co stało się z symbolem śmierci? Nie mógł przecież zniknąć! Ciemności, które są wewnątrz mnie sprawiają, że oczy nie potrafią dostrzec światła życia. Teraz już wiem, że śmierć, która jest ciężarem przekraczającym ludzkie siły, może być udźwignięta jedynie przez Boga. Tylko On jeśli Mu na to pozwolimy, odsunie kamień, przez który pogrążamy się w grobie naszego smutku, bólu i cierpienia.
Jednak wtedy – w wielkanocny poranek - jestem bezradna i gorączkowo zastanawiam się: co mogło się stać? Gdzie jest Ciało Jezusa? Dlaczego ktoś je wykradł? Kiedy dusza jest przygnieciona przez smutek, również umysł nie potrafi myśleć racjonalnie. Co mam teraz zrobić?
Postanawiam pobiec do uczniów i zaangażować ich w poszukiwanie naszego Pana (por. J 20,2). Co z tego, że od czasu Jego pogrzebu zrezygnowani i przerażeni rozproszyli się w różne miejsca (por. J 16,32)? Teraz nie jest czas na ukrywanie się, ale na działanie.
Zaczynam od Szymona Piotra. Wiem, że trzykrotnie zaparł się Chrystusa, a potem zamknął nie tylko zewnętrznie, ale również w sobie, cierpiąc z powodu zdrady miłości swego Mistrza (por. Mk 16,7). Gdy go znajduję i opowiadam, że ktoś obcy zabrał Ciało naszego Pana biegnę do ucznia, którego Jezus miłował, a który trwał przy Nim aż do końca. Udało się. Teraz możemy pobiec już razem, aby znaleźć Ciało Jezusa.
Piotr i Jan wyprzedzają mnie w drodze do Jego grobu, a gdy docierają na miejsce – tak, jak to czynią zwykle mężczyźni – nie stoją tam długo, lecz postanawiają wrócić do domu i czekać na rozwój sytuacji. Gdy ja docieram na miejsce uczniów już tam nie ma. Stoję więc – po raz kolejny – zupełnie sama i bezradnie rozglądam się wokoło (por. J 20,11). Nadal nie wiem dlaczego grób jest pusty i nie mogę powstrzymać łez… Chryste, Panie mój, gdzie Jesteś?