Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie i skończył ją, rzekł jeden z uczniów do Niego: „Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów”. A On rzekł do nich: „Kiedy się modlicie, mówcie: «Ojcze, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawini; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie»” (Łk 11,1–4).
W niektórych wypowiedziach na temat konieczności modlitwy w życiu katolika można usłyszeć, że trzeba się modlić, bo łatwiej wtedy znieść ból brzucha, łagodnieją stresy, bardziej po ludzku przyjmuje się zwierzęcy strach przed śmiercią. Trzeba się także modlić profilaktycznie, bo może kiedyś dosięgnie nas choroba, niezrozumienie otoczenia, porażka, śmierć. W sumie: modlitwa jest dla ludzi podłamanych, przegranych, albo po to, by się uchronić przed takim psychicznym kalectwem. Kiedy trwoga, to do Boga, żeby coś dał, coś tam załatwił, w czymś pomógł, od czegoś uchronił. Trochę tak, jakby modlitwa, a i sam Pan Bóg nawet, pełnił rolę Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Taka wizja modlitwy przystaje wręcz do marksistowskiej teorii: religia to opium dla ludu, powstała na skutek lęku człowieka wobec sił przyrody i zginie w momencie opanowania tej przyrody przez człowieka.
Prawda, że w tych przytoczonych wcześniej sytuacjach życiowych trzeba się modlić, ale nie tylko wtedy, i nie głównie wtedy. Modlitwa ma nam towarzyszyć w życiu jak oddech. "Zawsze się módlcie" (1 Tes 5,17). To coś najbardziej człowieczego ten dialog miłości. I wiele mamy tytułów do modlitwy: jako ludzie w ogóle, jako ludzie grzeszni i odkupieni, już nie słudzy, ale domownicy i dzieci Boga.
Kochające i kochane dziecko rozmawia ze swoim ojcem. Mówi mu o swojej miłości, o podziwie dla niego, przeprasza, że było niegrzeczne, nieposłuszne. Prosi, obiecuje, radzi się, pyta, słucha, odpowiada. Rozmawia ciągle; przy różnych okazjach i bez nich: Osoby kochające się mają sobie zwykle wiele do powiedzenia, a choćby już tylko to jedno: - Jak dobrze, że jesteś…
Wszystko to właśnie stanowi integralną całość naszego stosunku do Boga. Bezinteresownie wychwalamy Majestat Boży, dziękujemy za wszystko, co nam uczynił, przepraszamy za to, co się nie udało, co nam nie wyszło, i prosimy, żeby na przyszłość było lepiej. A także i o to, by rozszerzała się chwała Jego Imienia, stawała Jego wola, przyszło Jego królestwo. I wtedy dopiero będziemy żyć normalnie jak człowiek i modlić się, jak powinien modlić się człowiek-chrześcijanin; zdrowy – nie kaleki.
Fragment książki „Marana Tha. Przyjdę niebawem”
Hieronima Jemielewska OSB – urodziła się w 1933 r. Jest inżynierem ogrodnictwa na SGGW w Warszawie oraz magistrem teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Pracę magisterską napisała pod kierunkiem ks. dra Kazimierza Romaniuka na temat: „Problematyka wiary w jedenastym rozdziale Listu do Hebrajczyków i jej analogie w listach św. Pawła”. W latach 1959–1965 zaangażowana była w prace wydawnicze benedyktynów w Tyńcu. Były to zarówno teksty posoborowych, polskich ksiąg liturgicznych, przygotowywane pod kierunkiem o. Franciszka Małaczyńskiego, jak i Biblia Tyniecka, której głównym redaktorem był o. Augustyn Jankowski. Od 1965 roku jest benedyktynką w Żarnowcu na Pomorzu. W latach 1981–1991 była ksienią Opactwa benedyktynek w Łomży. Obecnie opiekuje się biblioteką klasztoru żarnowieckiego.