Jak Ojciec Go posłał na świat, tak i nas posyła – jako nauczycieli, siewców Dobrej Nowiny, jako świadków Chrystusowego cierpienia...
Kiedy mówię o benedyktynizmie gdziekolwiek, to łączę dwie rzeczy: modlitwę i pracę. „Ora et labora” – to połączenie jest hasłem benedyktyńskim nie zapisanym w Regule, ale z Reguły wypływającym. Łączę jeszcze to, co jest bardzo ważne – Honorare omnes homines: Szanować wszystkich ludzi (RegBen 4,8).
Sama modlitwa to za mało, sama praca za mało – modlitwa i praca, a to znaczy „szanować wszystkich”. Reguła wszędzie to pokazuje, bo obok przepisów pełnych surowości ze względu na zło grzechu i na dobro wspólnoty jest wiele miejsca na wyrozumiałość. W każdym jest Jezus Chrystus – obowiązuje nas poszanowanie każdego człowieka.
Wiemy, że tu rodzi się problem, bo teoretycznie wiemy doskonale, ale wciąż spotykamy nowych ludzi, zmieniamy się, inni też i każdego traktuję inaczej.
Każdy w jakiś inny sposób odbiera nas i my w inny sposób odbieramy drugiego człowieka. Zacząłbym od poszanowania człowieka cierpiącego, od wpatrywania się w cierpiące Oblicze Chrystusa w człowieku.
Bóg Ojciec posłał na świat Chrystusa, posłał Go nie tylko wspaniałego, nie tylko na osiołku, nie tylko czyniącego cuda, zmartwychwstałego, ale posłał Takiego, który:
Nie miał On wdzięku ani też blasku,
aby na Niego popatrzeć,
ani wyglądu, by się nam podobał.
Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
Mąż boleści, oswojony z cierpieniem,
jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa,
wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali,
chłostanego przez Boga i zdeptanego.
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
Wszyscyśmy pobłądzili jak owce,
każdy z nas się obrócił ku własnej drodze,
a Pan zwalił na Niego
winy nas wszystkich.
Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić,
nawet nie otworzył ust swoich.
Jak baranek na rzeź prowadzony,
jak owca niema wobec strzygących ją,
tak On nie otworzył ust swoich
(Iz 53,2b–7).
Liturgia Kościoła opisuje cierpiącego Chrystusa jeszcze innym fragmentem z Izajasza, o pokaranym przez Boga Izraelu:
Cała głowa chora, całe serce osłabłe;
od stopy nogi do szczytu głowy nie ma w nim części nietkniętej:
rany i sińce i opuchnięte pręgi,
nie opatrzone ani przewiązane,
ni złagodzone oliwą
(Iz 1,5b–6).
Chrystus – jak Ojciec Go posłał na świat, tak i nas posyła (por. J 20,21b) – jako nauczycieli, siewców Dobrej Nowiny, jako świadków Chrystusowego cierpienia.
Są jednak takie momenty, które nas niepokoją w innych ludziach, bo nie wiemy, jak sobie z ich cierpieniem poradzić i nie umiemy tego rozwiązać. Na przykład żebracy, co do których naprawdę trudno zorientować się, kto jest naprawdę potrzebujący, a kto nie. Nie wiemy, czy od razu pójdzie na wódkę, czy na piwo dla kogoś, kto siedzi parę ławek dalej, czy damy kobiecie, która potrafi wzruszać, a jednocześnie nie wiemy, czy nieraz nie mają lepiej niż ten, który daje.
Tu św. Benedykt przypomina, żeby „zeskrobując rdzę, nie zepsować naczynia” (RegBen 64,12–15), czyli nie będąc naiwniakiem wobec tych ludzi, którzy nawet jeśli źle czynią – staram się, żeby ich jako ludzi poszanować.
Założycielka Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Miłości św. Matka Teresa (1910–1997) tak absolutnie ufająca Bogu, pełna ufności w człowieka mówiła, że lepiej się pomylić, dając, niż pomylić się, nie dając, parafrazując św. Piotra: "Lepiej bowiem – jeżeli taka wola Boża – cierpieć dobrze czyniąc, aniżeli czyniąc źle" (1 P 3,16–17).
Matka Teresa była wyrazicielem uszanowania godności konkretnej osoby. W Indiach stała wobec tysięcy, dziesiątków tysięcy ludzi, którym trzeba było pomóc, choć wiedziała, że wszystkiemu nie zaradzi. Dziennikarze pytali się Matki Teresy, jak sobie daje radę z tym, że stoi przed tysiącami ludzi potrzebującymi i to jak potrzebującymi! A Matka Teresa powiedziała: „Ja nigdy nie stoję przed tysiącami, ja zawsze stoję przed jednym konkretnym człowiekiem. Jeśli umarł – to trzeba go odciągnąć na bok czy przykryć na zewnątrz, żeby nie leżał na środku. Jeśli umiera – to potrzeba potrzymać za rękę, żeby umarł jak człowiek, żeby ktoś się nim w tej chwili zajął, pogłaskał po głowie, kiedy będzie oddawał ostatnie tchnienie. Jeśli tylko chory – to do szpitala trzeba go przetransportować”. Powiedziała dosadnie, że jeśli by stała przed tysiącami, to by tego psychicznie nie wytrzymała.
Podchodzenie do Chrystusa ze zniecierpliwieniem, bo on jest brudny, bo on naciąga – to jest próba ze strony Chrystusa, nawet kiedy musimy odmówić. Tu znów Reguła, która mówi o szafarzu klasztornym, przychodzi z pomocą:
Najważniejsze zaś, by miał dużo pokory, a kiedy proszącemu nie ma co dać, niech go obdarzy w odpowiedzi życzliwym słowem, jest bowiem napisane: Lepsze jest dobre słowo nad dar najlepszy (Syr 18,17) (RegBen 31,13–14)
Kiedyś najzwyczajniej w świecie czekając na pociąg nie wytrzymałem i dałem parę groszy żebrakowi, zafundowałem herbatę i potem przesiedziałem z nim przy stoliku, słuchając jego rozmowy. To była taka mała satysfakcja dana tym wszystkim, których może niesłusznie oceniamy ze zniecierpliwieniem. Niektórzy lekceważą spontaniczną pomoc i tłumaczą: „Pomagamy tam, gdzie jest potrzebne”. Jak widać, nie można dać jakiegoś lekarstwa, jakiejś recepty, tylko receptę od środka – żeby we mnie natychmiast była reakcja wewnętrzna – uszanować człowieka, nawet jeśli nie da się mu pieniędzy.
Fragment książki „Rozważania benedyktyńskie o Kościele”
Leon Knabit OSB – ur. 26 grudnia 1929 roku w Bielsku Podlaskim, benedyktyn, w latach 2001-2002 przeor opactwa w Tyńcu, publicysta i autor książek. Jego blog został nagrodzony statuetką Blog Roku 2011 w kategorii „Profesjonalne”. W 2009 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.