Jestem po stronie Zwycięzcy. Nie mam się czego przed światem wstydzić.
Z cyklu "W górę serca! Bóg z nami!"
Gdzieś w Tatrach, w końcówce lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Leżące wyżej mgły mocno ograniczały widoczność. Nie znaleźliśmy w tej mgle właściwej ścieżki i zeszliśmy za nisko. Wracać? Jak nie znaleźliśmy wtedy, możemy nie znaleźć i teraz. Poszliśmy inaczej, w górę „na czuja”, bez żadnej ścieżki. Trzeba było, bo znaleźliśmy się w kraju naszych południowych sąsiadów, a nie uśmiechało się nam się wracać w eskorcie mundurowych. Najpierw więc łatwo, po piargach, potem niewielki i nietrudny skalny próg. Z tą ciągłą obawę: znajdziemy właściwą drogę czy nie? Pojawiła się jakaś ścieżka. Kolega chciał odpocząć. Mnie nosiło żeby jak najszybciej sprawdzić: da się wydostać nią na przełęcz czy nie? W tej mgle niczego nie można było być pewnym. Zostawiłem go na paręnaście minut, poszedłem, sprawdziłem. Tak, było przejście. Wróciłem do niego uskrzydlony. Nie przeszkadzała mgła, zimno, nie w głowie mi było nawet poczęstowanie się ostatnim batonikiem: było przejście na przełęcz, była jasna perspektywa tego, że unikniemy kłopotów i i za parę godzin będziemy u siebie.
Wspomnienie przywołała dalsza lektura mowy Jezusa z Wieczernika.
Jeszcze chwila, a nie będziecie Mnie widzieć, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie (...) Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość. Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat. Także i wy teraz doznajecie smutku. Znowu jednak was zobaczę, i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać.
Teraz będzie trudno, bardzo trudno; postawią mnie przed sądem, zostanę ukrzyżowany. Ale zmartwychwstanę i znów się z wami spotkam – mówi swoim uczniom Jezus. Niektórzy komentatorzy widzą też tu coś więcej: zapowiedź losów chrześcijan, którzy w tym świecie będą prześladowani, ale w końcu zobaczą Jezusa twarzą w twarz i osiągną niebo. Tak czy siak to zapowiedź, że ból i smutek – czy to apostołów czy wszystkich chrześcijan – nie będą trwały wiecznie. Że nie tylko znajdzie się, ale już znalazło się wyjście. Śmierć jest bramą do nowego życia. Wszystko dobrze się skończy.
A potem Jezus po raz kolejny mówi apostołom, że nadchodzi dzień, w którym będą prosić Ojca w Jego imię i otrzymają. Kiedy? Przywołać tu trzeba obrazy z Dziejów Apostolskich, gdy, począwszy od dnia Pięćdziesiątnicy, przez ręce uczniów Jezusa działy się wielkie znaki i cuda. Nic nie było niemożliwe, na co dzień doświadczali Jego mocy. Czy gdy chodziło o uwolnienie z więzienia, nawrócenie prześladowców, uzdrowienie czy nawet wskrzeszenie. Oni nie mogli już zwątpić, nie mogli uznać, że lata spędzone u boku Jezusa to tylko historia, a zmartwychwstanie to efekt zbiorowych urojeń. Doświadczali Jego mocy. Choć nie uchroniło ich to przed wszelakimi przeciwieństwami, nawet zdradami we własnych szeregach, to przecież wszystko zmierzało w dobrym kierunku: Kościół się rozwijał, a oni dzień po dniu byli bliżej domu Ojca i powtórnego spotkania ze swoim Przyjacielem, z Jezusem. I także dziś, choć cudów mniej – tak narzekam, ale wiem, że ciągle ich wiele – przecież nieraz doświadczyliśmy Jego mocy albo przynajmniej o doświadczeniach innych ludzi słyszeliśmy. I dziś też wszystko zmierza w dobrym kierunku. Nawet jeśli wydaje nam się, że świat ogarnia szaleństwo zła. Jest już z tej matni wyjście, to tylko ostatnie podrygi tego, który już został pokonany. Za czas jakiś wszyscy się o tym przekonamy.
Jest wyjście. Dla Apostołów. I dla nas, ich uczniów, też. A Jezus, zbliżając się już do końca swojej mowy mówi coś… No, tak trzeba powiedzieć: coś, co jednych z wdzięczności powali na kolana, innych skłoni do podskakiwania z radości, ale wszystkim, którzy mają wątpliwości, czy Bóg może kochać taką lichość, jaką sobą prezentują, daje wielką otuchę:
Ojciec sam was miłuje, bo wyście Mnie umiłowali i uwierzyli, że wyszedłem od Boga.
Za parę godzin Apostołowie nie będą wiedzieli jak się zachować. Zapowiada Jezus – „rozproszycie się – każdy w swoją stronę, a Mnie zostawicie samego”. Ale to nie cofnie miłości Boga. On kocha ich, bo oni umiłowali Jezusa i uwierzyli w Niego. My podobnie. Uwierzyliśmy Jezusowi, uwierzyliśmy w Jezusa. I umiłowali, choć miłością ułomną, słabą, nieraz ustępującą egoizmom, ale jednak. Nasza słabość, nasza ułomność, nawet nasze pójście nieraz jakąś swoją drogą, nie zmienią Jego do nas nastawienia. Bo uwierzyliśmy, bo umiłowaliśmy. I w tej wierze i miłości, mimo upadków, trwamy.
A dalej? Za chwilę Jezus zacznie się modlić. Głośno, tak by uczniowie słyszeli. Ale zanim to nastąpi, kończąc swoje skierowane do uczniów „kazanie” mówi im:
To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat.
Jego uczniowie – także więc i my – są Jego przyjaciółmi. Z tej racji są też kochani przez Ojca. Mogą liczyć na wsparcie wszystko mogącego Ducha Świętego, mają pewność, że po śmierci czeka na nich przygotowane w niebie mieszkanie. Tak, chrześcijanie, Bóg jest z nami. Co by się nie działo, jakich byśmy ze strony tego świata nie doznawali ucisków. Gdy ma się świadomość kim dla Boga jesteśmy, świadomość tego, że czeka nas wspaniała przyszłość, łatwiej w obliczu różnorakich przeciwności zachować pokój serca. I łatwiej być odważnie wobec tego świata otwartym: znaczy wiedząc kim jestem i dokąd zmierzam nie bać się różnorakich szykan ze strony świata, a odważnie być sobą i żyć, jak Chrystus nakazał, dając w ten sposób świadectwo swojej wierze, swojej nadziei i swojej do Boga miłością. Przecież Jezus zło już pokonał. Choć w tym świecie ciągle go sporo, nie będzie jednak miało ostatniego słowa. To ja, chrześcijanin, jestem po stronie tego, który przez swoją śmierć zwyciężył.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |