„A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę”.
Był mglisty ale dość ciepły dzień. Niespokojne chmury przelatywały przez granie. Weszliśmy na szczyt Dziumbira i rozpoczęliśmy zejście. Niebawem pierwszy raz coś jakby zagrzmiało. Za chwilę mocniej. Szła burza. Schodziliśmy zakosami na dno doliny, coraz niżej i niżej. Lunęło. Do w miarę płaskiego terenu było z dwieście metrów. Stroma ścieżka zamieniła się w kamienną ślizgawkę. Jakże by się chciało w takich chwilach natychmiast schronić w bezpiecznym miejscu; choćby zwykłej szopie, której dach chroniłby przed potokami wody. Niestety, trzeba było jeszcze paru godzin zejścia…
Zazwyczaj tego właśnie oczekuję od Boga. Że gdy w moim życiu będzie burza czy niepogoda zaprowadzi mnie w jakieś bezpieczne, suche miejsce, z którego wyjść będę musiał dopiero wtedy, gdy wyjrzy słońce. Czy oczekuję zbyt wiele?
W sumie to nie wiem nawet ile razy już byłem w takim bezpiecznym schronieniu, bo Bóg w porę mnie tam zaprowadził i nie zauważyłem szalejącej na zewnątrz burzy. Ale rozumiem, że nie przed wszystkim złem czy nieszczęściem Bóg chce mnie bronić. I nie chodzi nawet o to, że dzięki mogę być Mu bardziej wdzięczny, gdy widzę, że mnie przed złem chroni. Bardziej o to, że w życiu, jak podczas górskiej wędrówki, chyba po prostu trzeba doświadczyć zarówno radosnych uniesień jak i zmęczenia, zniechęcenia czy bólu. Inaczej, gdy już będę schodził w dolinę mojego grobu, nie będę czuł, że podczas tej wędrówki z Nim było naprawdę pięknie…
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.