Często wydaje mi się, że przychodzę do Boga, aby Mu cos Mu pokazać, uspokoić sumienie, nie stracić przychylności. To oczywiście nie są pierwsze motywacje. Przede wszystkim chcę być wierna, nie ulegać swoim "niechciejom", brakowi efektów. Bo to nie o wygodę czy efekty tu chodzi. I nawet jak nie jestem pewna czystości swoich motywacji, mówię Bogu, że mimo to chcę być Mu wierna. Nie jestem siebie pewna, ale On mnie ma w ręku i ogarnia to, czego nie ogarniam. A Jego cudowna wierność dodaje sił na jeszcze jeden krok, jeszcze jeden dzień, jeszcze jedną chwilę modlitwy...