Miłość składa samego siebie w ofierze, jest byciem z innymi i dla innych.
Fragment Ewangelii według św. Marka mówi o bezradności Jezusa: „Nie mógł tam zdziałać żadnego cudu…” (por. Mk 6, 1–6). „Tam” – czyli gdzie? W swoim rodzinnym mieście. W Nazarecie. Wśród swoich krewnych, przyjaciół, ziomków.
Do których ludzi mogę siebie zaliczyć? Do tych ze ‘świata’, czy tych, w których obecna jest miłość objawiona przez Chrystusa?
Ten motyw przez wieki był inspiracją dla tak wielu pisarzy i artystów, niekoniecznie nurtu łzawego sentymentalizmu.
Zanim powstał świat, Bóg był (On zawsze jest) miłością. Kogo kochał? Siebie samego? Brzmi to egoistycznie.
Człowiek musi mieć sam do siebie wiele cierpliwości, a jej okazywanie nieodłącznie wiąże się z miłością.
Życie ma sens tylko wtedy, gdy jest dawaniem siebie, gdy przybiera kształt miłości gotowej do ofiary, gotowej na cierpienie i na śmierć.
Biblia nie jest do dowolnego tłumaczenia. Trzeba jej wyjaśniania strzec i w tym pomaga Magisterium Kościoła, które posiada obiecaną przez Jezusa asekurację Ducha Świętego.
Paweł zobaczył w Nim prawdziwego Boga i Jemu oddał się całkowicie.
Umiłowani w Chrystusie Panu! – te słowa słyszymy najczęściej podczas kazań i homilii.
Bóg nie powołał nas do życia po to, byśmy po kilkunastu/kilkudziesięciu latach zamienili się w proch.
Rozumem nie potrafimy ogarnąć istoty Boga. Wiemy za to, rozumiemy, kim jest dla nas, jaki jest dla nas.
Garść uwag do czytań na święto Matki Kościoła z cyklu „Biblijne konteksty”.
Komentarze biblijne do czytań liturgicznych.