Na pierwszy rzut oka, film ten można by potraktować jako typową, kinematograficzną ramotkę. Ot, kolejny przykład kina sandałowego, które po pojawieniu się filmu kolorowego, zaczęło święcić triumfy na całym świecie.
Ale tak jak nie szata zdobi człowieka, tak i pojedyncze kadry nie decydują o wartości danej produkcji. A nakręcony w1964 roku włosko-hiszpański „Saul i Dawid” w reżyserii Marcello Baldiego z pewnością wartościową pozycją jest.
Przede wszystkim dlatego, że wiernie trzyma się biblijnych faktów. Scenarzyści nie dopisali Dawidowi żadnego złowieszczego brata bliźniaka, a Goliatowi żony olbrzymki, która potem mściłaby się na Izraelitach.
Absurd? Nie takie rzeczy w kinie sandałowym z lat ’50 i ‘60 można było oglądać. Ekipa Baldiego postanowiła jednak nie uatrakcyjniać na siłę starotestamentalnej opowieści, bo i chyba byłoby to zbędne. Opisana w Pierwszej Księdze Samuela historia znajomości Saula i Dawida obfituje przecież w nieustanne zwroty akcji i zaskakujące zdarzenia, które uznać można za gotowy treatment (nowelę filmową), stanowiący zalążek scenariusza.
Dawid – późniejszy król Izraela – jest tu wzorem człowieka wierzącego, posłusznego Bogu, Jego przykazaniom... Wcielający się w postać Dawida Gianni Garko gra więc bardzo „oszczędnie”. Emanuje z niego spokój, wewnętrzne przekonanie o słuszności Bożego Planu, pełnia zaufania wobec Boga.
Inaczej Saul – nieprzypadkowo chyba wymieniony w tytule filmu jako pierwszy. Odtwarzający jego postać Norman Wooland serwuje widzom prawdziwą aktorską ucztę.
Artysta ten wystąpił w wielu szekspirowskich produkcjach (m.in. w legendarnym, oscarowym „Hamlecie” Laurence’a Oliviera z 1948 roku) i to na ekranie widać. Rządza władzy, zazdrość, nienawiść, popadanie w szaleństwo – jego Saul swą wyrazistością bardzo przypomina postacie z najsłynniejszych dramatów mistrza ze Stratfordu. Przejmująca i przerażająca jest scena, gdy obłąkany Saul twierdzi, że słyszy głos Boga, choć tak naprawdę to tylko szum wiatru.
Historia biblijnego króla Saula to swoista przypowieść o ludzkiej słabości, głupocie, grzeszności, a także przestroga dla każdego z nas. Ale nie tylko to znajdziemy w filmie Marcello Baldiego. Są tu też liczne – i zaskakująco dobrze nakręcone – sceny batalistyczne. Są piękne pustynne pejzaże i kadry inspirowane najpewniej malarstwem Jamesa Tissot. Jest i Goliat, dziwnym trafem wyglądający jak baśniowy rozbójnik Sarka Farka.
Generalnie jest na co popatrzeć, nad czym się zamyślić, a po seansie w co wczytać. Bo chyba właśnie to w filmie biblijnym jest najważniejsze – by konfrontować je ze Słowem Bożym. By służyło za ilustrację, a nie bryk z Pisma Świętego.
*
Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego