To skandal!

O tym, jak wejść do Bożej rodziny, i o Najwyższym wybierającym tych, którzy się „nie nadają”, z Deborą Sianożęcką rozmawia Marcin Jakimowicz.

Kamień spadający z serca?

Tak! To nie była rozpacz! To było doświadczenie uwalniające, oczyszczające. Płakałam i czułam, że dopiero teraz zaczynam oddychać. Po powrocie do domu zaczęłam czytać Biblię, często nie rozumiejąc jej. W ciemno.

Nie czułaś się rozczarowana, natrafiając na inżynieryjny opis budowy świątyni?

Nie. Towarzyszyła mi ciekawość. To była łaska, nie mam wątpliwości. Ktoś doradził mi, bym na początek przeczytała Dzieje Apostolskie. Po pewnym czasie ta osoba nieśmiało spytała: „I jak, przeczytałaś coś?”, a ja odparłam: „Tak. Całą Biblię”. (śmiech)

Od deski do deski?

Tak. Czytałam, bo byłam ciekawa, co będzie dalej. Ten mechanizm działa zresztą we mnie do dziś. Czytam, bo jestem ciekawa, co będzie dalej.

Ciekawość – pierwszy stopień do… nieba.

U mnie tak to działa. Czytałam Biblię, a w moje ciemności wchodziło delikatnie światło. Ciemność, cierpienie były jeszcze we mnie, ale to było już całkowicie inne doświadczenie. Nie skasowałabym dziś tego czasu. Nie zresetowałabym go, nie nacisnęłabym „delete”. To właśnie te „ciemne” doświadczenia otworzyły mnie na obecność Boga.

Czytam Twoje książki: „Rachab” i „Tamar”. Mam wrażenie, że nie opisujesz biblijnych bohaterek, ale… zaprzyjaźniasz się z nimi.

To prawda. Pociągają mnie. To nie są dla mnie postacie historyczne. One istnieją, żyją. Osoby, które miały Ducha Bożego, mogą być nam bliższe niż ludzie żyjący obok nas, ale nie mający tego Ducha. To Boży Duch powoduje, że jesteśmy w tej samej rodzinie…

À propos rodziny: dlaczego Bóg chciał, by w rodowodzie Jego Syna były wymienione kobiety, które były prostytutkami lub były o to oskarżone?

By zrozumieć to, o co pytasz, musimy uświadomić sobie, że rodowód w Biblii jest czymś niesamowicie ważnym. Dla Żyda przynależność to poczucie elementarne, fundamentalne. Każdy chce być czyjś, chce wiedzieć, że jest chciany, akceptowany – jako psycholog obserwuję to każdego dnia. Widać to jak na dłoni podczas terapii. Nawet jeśli ktoś przynosi ogromny bunt wobec swojej rodziny i zdecydowanie deklaruje, że odcina się od niej, w sercu nosi tęsknotę, pragnienie przynależności. Izraelici, tworząc rodowody, wyszukiwali w historii ludzi, którzy byli autorytetami, żyli nienagannie, byli doskonali moralnie, żyli bez zastrzeżeń. To były wzorce do naśladowania, takie osoby ze świecznika, ludzie, którymi można się pochwalić. Jezus Chrystus czyni rzecz przedziwną… W Ewangelii Łukasza czy Mateusza widzimy, że z tymi osobami, którymi „można się pochwalić”, jest, delikatnie mówiąc, kiepsko. Są nierządnice, mężczyźni żyjący na bakier z Prawem. Co to oznacza? Jezus akceptuje każdego. Bierze do rodziny wszystkich. To sygnał, że drzwi domu rodzinnego są otwarte i nikt nie może już czuć się pominięty, niezaproszony. Nie może wykręcać się: „Ja się nie nadaję. Za wysokie progi...”.

Jezus nie miał problemu z grzesznikami. My oczekujemy od innych, by najpierw odpokutowali za swe winy, a dopiero później, jeśli zasłużą, dostąpili miłosierdzia. U Boga działa odwrotny mechanizm. Jezus nie powiedział: „Zacheuszu, jeśli połowę swego majątku rozdasz ubogim, a tym, których skrzywdziłeś, zwrócisz poczwórnie, przyjdę do ciebie na kolację”. U Niego nie ma tego uprzedniego „jeśli”.

Miłosierdzie jest skandalem. Czytam Biblię i uczę się, jak odważyć się na taki skandal w życiu. Na to, by zdecydować się na życie z Jezusem tu i teraz. Bez żadnego uprzedniego „jeśli”. Trzeba się odważyć na skandal życia z Bogiem.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg