Kogoś, kto pierwszy raz spotyka się z osobami niepełnosprawnymi uderza szczera, autentyczna i otwarta postawa z ich strony.
Z najbardziej szczegółowym opisem choroby spotykamy się w Księdze Kapłańskiej (Kpł 13-14). Jednak wtedy nie szukano przyczyn naturalnych danej dolegliwości czy urazu, który spowodował niepełnosprawność. Celem diagnozy nie było leczenie chorego, ale wyeliminowanie go ze społeczności osób zdrowych, z powodu ogłoszenia go nieczystym. Przyczyną takiego zachowania mogła być chęć uniknięcia epidemii.
Punktem wyjścia uzdrowień, które pojawiają się na kartach Pisma Świętego jest prośba do Boga, że «jest jednak obszar mojego życia, w którym bycie Zosią Samosią mi nie wychodzi i dlatego potrzebuję pomocy». Wielokrotnie wyleczenie fizyczne łączy się z uzdrowieniem duchowym (por. Ps 103,3; Iz 33,24; Mk 2,1-12). Tę zasadę podtrzymuje List św. Jakuba: (…) „Jeśli ktoś z was choruje, niech wezwie starszych Kościoła. Niech się modlą nad nim, namaszczając go oliwą w imię Pana. Modlitwa zanoszona z wiarą będzie dla chorego zbawienna i Pan go podźwignie” (Jk 5,14-15). Powyższa wypowiedź stanowi podstawę dla takiego właśnie rozumienia dzisiejszego sakramentu chorych, czyli ostatniego namaszczenia. Bo Bóg jest lekarzem człowieka (por. Wj 15,26). Zdarzają się więc przypadki, że mocą Bożą dokonują się uleczenia, o których opowiada Pismo Święte, co nie oznacza, że należy rezygnować z ludzkiej pomocy. W obszernym tekście Syr 38,1-15 autor łączy pomoc Bożą i lekarską, zaś wykonywanie zawodu lekarza łączy z modlitwą.
Podczas spotkań z niepełnosprawnymi dziećmi najbardziej zafascynowała mnie otwartość, jaka spotkała mnie z ich strony. Mimo, że znaliśmy się krótko byłam witana, jak najlepszy przyjaciel. Nigdy w nowo poznanej grupie osób pełnosprawnych nie spotkała mnie taka życzliwość. Zadziwiała mnie ich bezwarunkowa akceptacja i nierozgraniczanie ludzi ze względu na status życiowy czy pełnioną funkcję. Te dzieci, to bardzo wrażliwe osoby, może nawet za bardzo i stąd biorą się ich problemy. Spragnieni są wyjścia do ludzi i kontaktu z innymi, bo to nie oni, ale społeczeństwo stwarza dystans. Przyzwyczaiłam się do nich tak bardzo, że na co dzień wydawało mi się, że ich wygląd i zachowanie są normalne dopiero, kiedy wychodziłam na ulicę i widziałam zdrowe dzieci, zachwycałam się jaki to cud.
Kogoś, kto pierwszy raz spotyka się z osobami niepełnosprawnymi uderza szczera, autentyczna i otwarta postawa z ich strony. Tutaj nie można udawać, nagle to, co znajduje się na zewnątrz, przestaje być ważne. Czas płynie inaczej, rodzi się pytanie: ile fałszu i pozorów jest w naszym życiu, życiu ludzi «normalnych»? Te dzieci odsłaniają inny świat, ten o którym milczą usta. Takie dziecko może być darem dla bliskich, ponieważ zaczynają oni widzieć otaczającą ich rzeczywistość z zupełnie innej perspektywy, dostrzegają co jest w życiu najważniejsze. Uczą się pokory i dystansu do wielu spraw. Podczas zakupów w sklepie z zabawkami dzieci niepełnosprawne zachwycają się jakie są fajne. A inne dzieci wrzeszczą, bo koniecznie chcą je mieć. Są powolne, ale przez to uczą cierpliwości. Zastanawiałam się wtedy, po co i za czym wciąż gonię?! Uczą czystego spojrzenia, nie przez pryzmat tego, co modne, ponieważ nie chcą rzeczy reklamowanych w telewizji i noszonych przez koleżanki czy kolegów ze szkoły. Wszystko jedno, czy coś kosztuje sto, czy dziesięć złotych.
Spotkania z nimi pozwoliły mi na pogłębienie mojej wrażliwości, wniosły wiele radości w moje życie, takiej prostej i zwyczajnej, nauczyły mnie nie poddawać się i walczyć ze swoimi słabościami, z tym co mnie ogranicza, ponieważ w każdym z nas tkwią wielkie możliwości, dzięki którym możemy osiągać wielkie rzeczy. W 36 numerze „Gościa Niedzielnego” z dnia 7 września 2008 na stronie 7 można było przeczytać artykuł o niepełnosprawnej Oliwii, dwudziestopięcioletniej Afrykance z Mozambiku, która czołgała się co tydzień aż cztery kilometry, by uczestniczyć w niedzielnej Mszy świętej. Pozbawiona nóg dziewczyna w każdą niedzielę brnęła przez rozpalony słońcem piasek, który dotkliwie parzył jej skórę. Pragnienie uczestnictwa w Eucharystii było jednak silniejsze niż cierpienie.
Podczas spotkań z dziećmi niepełnosprawnymi zapominałam o swoich problemach i starałam się, najlepiej jak potrafię, pokazać moim podopiecznym lepszy, dobry świat. Każdego dnia uczyłam się dystansu do wielu spraw, zrozumienia dla odmienności drugiego człowieka, otwartości i cierpliwości, i tego, że nie ma dwóch takich samych osobowości. Ciągle nie ma w nas tolerancji dla innych. Nie rozumiemy, boimy się osób niepełnosprawnych i upośledzonych, ludzi nie mieszczących się w ramach społecznych, niespokojnych, poszukujących. Nie zdajemy sobie na co dzień sprawy z faktu jak bardzo są oni potrzebni współczesnemu człowiekowi, który hołduje tylko temu, co piękne, wielkie, zdrowe i bogate. Oni są potrzebni, żeby pokazać, że siła radości tkwi nie w bogactwie i pięknie, ale w duchu, który cieszy się z życia. Ten tekst jest głębokim ukłonem w Waszą stronę «moje dzieci» i wyrazem wdzięczności wobec Boga, który postawił Was na mojej drodze.