Na 12 niedzielę zwykła roku C z cyklu "Wyzwania" .
więcej »Nasza laicka epoka nie wyrzekła się duchowości, wyrzekła się natomiast chrześcijaństwa. Oznacza to, że nie należy rozpoczynać wszystkiego od nadzwyczajnych zjawisk, intensywności subiektywnych doznań religijnych ani ścigania się z innymi na wyniki moralnych osiągnięć. Należy raczej otworzyć na nowo przed ludźmi Biblię i głosić im Słowo Boże w zgodzie z odwieczną tradycją Kościoła.
Posiew kryzysu tkwi w głowach i sercach nie tylko pasterzy, ale i świeckich chrześcijan, zwłaszcza tych, którzy są świadomi swej podmiotowości w Kościele. Uczucie zagrożenia wiary i zaniku struktur kościelnych nie sprzyja też poszukiwaniu zdrowych, przemyślanych rozwiązań. W doborze metod oddziaływania na wiernych górę biorą nieraz kryteria zgoła mało chrześcijańskie, zapożyczane od mentalności tego świata: kryteria skuteczności działania, szybkiego efektu i masowego oddziaływania.
Do chaosu w duszpasterskiej dezorientacji dokłada się ponadto moda na rozległy i niespecyficzny ekumenizm oraz religijny dialog. Wielu liderów Kościoła wycofuje się z głoszenia obfitych zasobów chrześcijańskiego przesłania w przekonaniu, że nie da się przełamać przejawów wszechobecnego materializmu przy pomocy nieudokumentowanych tajemnic wiary. Dlatego wolą odwoływać się do modnego psychologizmu lub wstępować na ścieżki religijnego synkretyzmu w nadziei, że tym sposobem łatwiej będzie trafić w gust słuchaczy.
Uważam to za coś zgoła błędnego. By zbliżyć się na nowo do ludzi – a wcześniej dokonać właściwej oceny duszpasterskich metod, po które wielu dziś w Kościele sięga, nie dla tego, że są bardzo ewangeliczne, ale dlatego, że są bardzo skuteczne i odpowiadają popytowi wśród ludzi – trzeba wziąć pod uwagę to, co w międzyczasie zaszło w naszej współczesnej, postnowoczesnej mentalności.
Nasza laicka epoka nie wyrzekła się bowiem duchowości, wyrzekła się natomiast chrześcijaństwa. Oznacza to, że nie należy rozpoczynać wszystkiego od nadzwyczajnych zjawisk, intensywności subiektywnych doznań religijnych ani ścigania się z innymi na wyniki moralnych osiągnięć. Należy raczej otworzyć na nowo przed ludźmi Biblię i głosić im Słowo Boże w zgodzie z odwieczną tradycją Kościoła. Chrystus musi na nowo znaleźć się w centrum głoszonego kerygmatu, przekazywanej katechezy, formułowanych ścieżek duchowej przemiany i praktykowanej pobożności. Ludzie potrzebują odkryć, że Kościół w swych zasobach przechowuje to, co jest istotne dla życia, szczęścia i dobra człowieka. Uświadomią sobie wówczas, iż to, czym wzgardzili przez ignorancję bądź pominęli na skutek szukania alternatywy w działaniu, jest tym, co w gruncie rzeczy kochają do głębi.
To wszystko jest zawarte w skarbcach słowa i sakramentu Kościoła katolickiego. Jeśli dotarliśmy już do takiego punktu, z którego wyraźnie widać, że nadszedł czas uwolnienia się od tego, co w duszpasterstwie jest obumarłe, to równocześnie potrzeba nam ogromnej pokory i rozeznania, by w głoszeniu Ewangelii nie ulec pokusie zmiany ziarna, a co najwyżej pomyśleć o innych sposobach wrzucania go w ziemię.
Duszpasterstwo radykalne czy rozdmuchane?
Jednym z istotnych elementów składających się na aktualną „duszpasterską dezorientację” jest pokusa poszukiwania efektów specjalnych, mających na celu przyciągnięcie uwagi klienta. Podobnie jak w próbach przeniesienia na nowe pokolenia zainteresowania muzyką ktoś postanowił odejść od Mozarta i Vivaldiego, wzmocnić decybele, zintensyfikować rytm, dołączyć wrzask, dodać do tego grę świateł i zjawisko dysonansu, tak też i na polu ewangelizacji podejmowane są dziś podobne działania, często nazywane radykalizacją przekazu Bożego.
To, czego nie zdoła uzyskać w uchu postnowoczesnego słuchacza – domyślamy się, że chodzi o efekt dreszczu i zachwytu – klasyczny dźwięk organów i fagotu, osiągnie elektryczna rock-gitara i machineria techno. Tym można wyjaśnić, skąd w poszukiwaniu nowych horyzontów ewangelizacji bierze się moda na tak zwane radykalne duszpasterstwo.
Przykładem takiego podejścia może być przejmowanie skuteczności metod ewangelizacji od protestantów pentekostalnych. Ich z uważalnymi wyznacznikami bywają: omdlenia, drgawki, konwulsje, spazmatyczny śmiech, trans, hipnoza – reakcje wiernych obserwowane podczas charyzmatycznych nabożeństw. W centrum uwagi organizowanych w tym stylu mitingów, spotkań, nabożeństw, czuwań, rekolekcji, konferencji zdają się być wyeksponowane podstawowe potrzeby człowieka: zdrowie, spełnienie, uzdrowienie i szczęście.
W ustach wielu liderów i kaznodziejów pobrzmiewa tak zwana Ewangelia sukcesu (Prosperity Gospel). Wynika z niej, iż znakiem Bożego błogosławieństwa nad człowiekiem jest odzyskanie formy fizycznej i powodzenia materialnego. Cechą charakterystyczną wielu charyzmatycznych inicjatyw – zwłaszcza tych, nad którymi żaden przytomny katolicki pasterz nie czuwa i nie roztacza kontroli, jest skłonność ku religijnemu synkretyzmowi, dziś bardzo atrakcyjne mu w kontekście nachalnej propagandy multikulturowości.
Przykładem takiego „duszpasterstwa” może być spotkanie zorganizowane 30 kwietnia 2016 roku w hali Areny na warszawskim Ursynowie pod hasłem „Czas chwały. Eksplozja uzdrowienia”: potężna porcja decybeli, taniec z chorągwiami, śpiew, emocje, ekspresja religijnych doznań, oddawanie chwały Bogu w sposób międzywyznaniowy, ponad podziałami...
*
Powyższy tekst jest fragmentem książki "Wspaniałość chrześcijaństwa". Autor: ks. Robert Skrzypczak. Wydawnictwo BIAŁY KRUK