Liturgia Wielkiego Piątku... Misterium Słowa, Ciszy, Cierpienia...
Jak co roku najpierw czytanie z Izajasza. Tym razem może bardziej znajome - wszak cześć z Izajaszowych słów przewijała się w konkursie, stąd automatycznie przychodzą mi do głowy skojarzenia, łączące wydarzenia z proroctwa z wydarzeniami z życia Chrystusa. Potem, jak od kilku już lat, śpiewam psalm - przejmujący tekst o tym, iż "stałem się postrachem dla moich znajomych, ucieka, kto mnie ujrzy na drodze". Atmosfera narasta. Jej apogeum jest Pasja.
Co roku z tym samym niedosytem myślę sobie po odczytaniu Pasji - "To już?" I ciągle, mimo iż staram się uczestniczyć w świętych obrzędach Triduum coraz lepiej, odnoszę wrażenie, że opis Męki i Śmierci Chrystusa przepływa przeze mnie jak woda. Owszem, wiem, wielokroć słyszałam, iż fenomen i tajemnica tego Cierpienia polega na tym, iż Chrystus poniósł grzechy każdego z ludzi, w tym także moje. Ciągle jednak pozostaje to dla mnie pewną tezą, czymś przyjmowanym intelektualnie, a nie świadomością, która przenika do szpiku kości. Czasem myślę, że gdyby NAPRAWDĘ przejąć się tym, że Chrystus umarł WŁAŚNIE za mnie, słuchanie słów Pasji byłoby chyba niewyobrażalnym cierpieniem... Może wtedy tak jak On bylibyśmy cali zroszeni potem gęstym jak krople krwi...?
Póki co liturgia także i tego Wielkiego Piątku "przepłynęł"a przeze mnie. Pozostaje mi tylko ufać, iż, podobnie jak kropla drążąca skałę, także nawet takie "przepłynięcie", dotknięcie, muśnięcie Słowem Boga w jakiś sposób zmienia moje serce i moje życie. I niech tak się stanie. Amen.
Liturgia Słowa, odczytywana w wielkanocny poranek, jest - podobnie jak te wielkie Święta - biała, słoneczna, promienna. To znamienne, iż właśnie w tym szczególnym dniu obydwa czytania pochodzą z Nowego Testamentu - wszak Zbawcze Misterium Chrystusa stało się początkiem Kościoła, stąd oczywistym wydaje się odwołanie się właśnie do pierwszych lat Jego funkcjonowania. Na mnie szczególnie wrażenie robią słowa z Listu do Koryntian: "Tak przeto odprawiajmy nasze święto nie przy użyciu starego kwasu, kwasu złości i przewrotności, lecz na przaśnym chlebie czystości i prawdy." To jakby gotowa recepta na udane i piękne Święta. Rzecz nie w najpiękniej umytych oknach, wyprasowanych serwetkach i pisankach arcydziełach. To oczywiście też ma znaczenie, lecz najważniejsza jest przecież atmosfera, to, czym przy wielkanocnym śniadaniu będą wypełnione nasze serca. Pisze wszak Paweł do Kolosan, byśmy dążyli do tego, co w górze, nie tego, co na ziemi. Jeśli zaś dodać do tego czystość słów, wzajemnych intencji i uczuć oraz prawdę, każde spotkanie, nie tylko przy rodzinnym stole, ale i na Eucharystii, w pracy czy na uczelni, winno nas napełniać radością i sprawiać, iż bylibyśmy coraz lepszymi, coraz bardziej Bożymi ludźmi... Gdyby jeszcze dodać do tego pewność, głębokie przekonanie, że Chrystus NAPRAWDĘ zmartwychwstał i że to RZECZYWIŚCIE diametralnie zmienia optykę patrzenia na mnóstwo naszych problemów, wydaje się, że świat powinien wyglądać zupełnie inaczej. Nie trzeba szukać daleko - sama wiem, jak trudno jest uwierzyć w zmartwychwstanie, jak - podobnie, jak w wypadku opisu Męki i Śmierci - dalekie jest przyjęcie w poczet wyznawanych prawd zwycięstwa Chrystusa nad śmiercią od pojęcia, jakie to ma dla mnie dziś i tutaj żyjącej znaczenie. I znów pojawia się żal, że może tym żyjącym dawno było łatwiej - widzieli Chrystusa leczącego, nauczającego, kilku miało nawet szczęście oglądać pusty grób i płótna, które zostały niepotrzebne, choć jeszcze niedawno spowijały skatowane Ciało... Z drugiej strony - "błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli..."
W tych zmaganiach z własną niewiarą pomaga mi zawsze dobry i mądry ks. Jan Twardowski, stąd te krótkie rozważania pozwolę sobie zakończyć jego słowami:
Nie umiem być srebrnym aniołem -
ni gorejącym krzakiem -
Tyle Zmartwychwstań już przeszło -
a serce mam byle jakie.
Tyle procesji z dzwonami -
tyle już alleluja -
a moja świętość dziurawa
na ćwiartce włoska się buja.
(...)
I wiem, gdy łzę swoją trzymam
jak złoty kamyk z procy -
zrozumie mnie mały Baranek
z najcichszej Wielkiej Nocy.
Pyszczek położy na ręku -
sumienia wywróci podszewkę -
Serca mojego ocali
czerwoną chorągiewkę.
Berenika
„On wyrósł przed nami jak młode drzewo i jakby korzeń z wyschniętej ziemi. Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie”. (Iż 53,2-5)
Czy sam Bóg chciał tak krwawego, straszliwego cierpienia swego Syna na krzyżu? Czy to była Jego wola?
Bóg nie jest żądny krwi, cierpienia ludzi. Tym bardziej nie mógł radować się z cierpienia swego umiłowanego Syna. To była nieunikniona ofiara dla zbawienia świata. To była cena, by ludziom uświadomić, jaki jest ciężar złości i grzechu, jak bardzo zło oddala ludzi od Boga i jak bardzo dzieli ludzi. W tym cierpieniu objawia się miłość, z jaką Bóg w swym Synu przyszedł do ludzi.
Fakt, że Jezus musiał cierpieć pozostanie dla nas zawsze tajemnicą.
* * *
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |