Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »Kto więc w tych dniach dobrze i należycie strzeże samego siebie, ten jest szczęśliwy, bracia moi; bo choćby mu się zdarzyło, jako człowiekowi, zgrzeszyć czy ze słabości, czy z niedbalstwa, to Bóg dał mu te oto święte dni, aby w nich, jeśli postanowi czujnie i pokornie pracować nad sobą i pokutować, mógł być oczyszczony z grzechów całego roku.
W Prawie Bóg nakazał synom Izraela, aby każdego roku składali dziesięcinę ze wszystkich zbiorów, a tak czyniąc zyskają błogosławieństwo dla wszystkich prac swoich. Wiedząc o tym, święci Apostołowie zatroszczyli się o pomoc i wsparcie dla dusz naszych i przekazali nam to prawo w sposób pełniejszy i wyższy. Chcieli mianowicie, abyśmy z samych dni naszego życia składali dziesięcinę, czyniąc je jakby świętymi dla Pana, aby w ten sposób i błogosławieństwa doznać w naszych pracach i dopełnić corocznego przebłagania za grzechy całego roku. Dokonali więc obliczenia i spośród trzystu sześćdziesięciu pięciu dni ogłosili nam za święte te oto siedem tygodni postu. Wyznaczyli bowiem siedem tygodni. Później Ojcowie postanowili dodać do nich jeszcze jeden tydzień. Uczynili to w tym celu, żeby tym, którzy chcą podjąć trud świętego postu dać okazję do wstępnego ćwiczenia i jakby do przygotowania drogi oraz dla uczczenia postu przez naznaczenie nam liczby świętych czterdziestu dni, które poszcząc Pan nasz spędził. Bo osiem tygodni po odjęciu sobót i niedziel równa się czterdzieści dni, jeśli osobno policzyć Wielką Sobotę, ponieważ ona jest szczególnie święta i jest jedynym w ciągu roku postem przypadającym w sobotę. Natomiast siedem tygodni, bez sobót i niedziel daje dni trzydzieści pięć. Jeśli dodamy post w Wielką Sobotę, i to pół doby postu, jakim jest wielka i światłem darząca Noc Paschy, otrzymujemy trzydzieści sześć i pół dnia, a to jest najdokładniej jedna dziesiąta trzystu sześćdziesięciu pięciu dni. Bo jedna dziesiąta z trzystu to trzydzieści, z sześćdziesięciu – sześć, a pięciu – pół. Oto więc trzydzieści sześć i pół dnia, jak powiedzieliśmy. To jest, jak można by nazwać, dziesięcina z całego roku, którą dla nas ustanowili święci Apostołowie jako czas święty, oddany pokucie i służący do oczyszczenia grzechów całego roku.
Kto więc w tych dniach dobrze i należycie strzeże samego siebie, ten jest szczęśliwy, bracia moi; bo choćby mu się zdarzyło, jako człowiekowi, zgrzeszyć czy ze słabości, czy z niedbalstwa, to Bóg dał mu te oto święte dni, aby w nich, jeśli postanowi czujnie i pokornie pracować nad sobą i pokutować, mógł być oczyszczony z grzechów całego roku. I wtedy jego dusza zazna wytchnienia od ciężaru, a on zbliży się czysty do świętego dnia Zmartwychwstania i bezpiecznie przyjmie udział w świętych misteriach; bo się stał nowym człowiekiem przez nawrócenie i ten święty post, a potem trwa w duchowej radości i szczęściu, obchodząc w Bogu święte dni Pięćdziesiątnicy. Te bowiem dni pięćdziesiąt to symbol duchowego zmartwychwstania; oznaką tego jest zwyczaj, że przez ich czas w kościele nie klękamy.
Każdy więc, kto się chce oczyścić z grzechów całego roku przez te dni święte, powinien strzec się przede wszystkim nadużywania pokarmów. Bo nadużycie pokarmów, jak mówili Ojcowie, rodzi w człowieku wszelkie zło. Poza tym powinien także uważać, żeby nie przerywać postu bez wielkiej konieczności, żeby nie szukać potraw smacznych, ani się nie obciążać nadmiarem pokarmu i napoju. Są bowiem dwa rodzaje żarłoczności. Bywa, że ktoś jest kuszony do smakoszostwa i niekoniecznie chce zjeść dużo, ale chce zjeść smacznie. Jeśli taki je potrawę, która mu smakuje, nieraz tak go ta rozkosz wciąga, że trzyma długo kęs w ustach, ciągle go żując i nie chcąc go przełknąć z powodu rozkoszy. To nazywamy smakoszostwem (laimargia). Inny kuszony jest do nadmiaru. Nie żąda smacznych potraw, ani mu nie zależy na przyjemności, ale dobre czy złe potrawy, on chce jedynie jeść. Cokolwiek by to było, wszystko mu jedno, byle by mógł brzuch napełnić. To nazywany żarłocznością (gastrimargia). Wytłumaczę wam pochodzenie tych nazw. U autorów pogańskich występuje słowo margainein w znaczeniu „szaleć”, a margos znaczy szalony. Kiedy więc ktoś wpadnie w tę chorobę i w to szaleństwo, że koniecznie chce napełnić brzuch, mówimy na to gastrimargia, bo szaleje na punkcie brzucha (gaster). A jeśli chodzi mu o samą przyjemność dla ust, nazywa się to laimargia, bo szaleje na punkcie ust (laimos).
Tego więc trzeba strzec się z wszelką pilnością, jeśli chcemy oczyścić się z grzechów. Bo to nie dzieje się z potrzeby ciała, ale z powodu namiętności, i jeśli temu pobłażamy, grzeszymy. Podobnie jak i w małżeństwie, i w grzesznym związku czyn jest ten sam, ale cel stanowi o różnicy, bo w pierwszym wypadku chodzi o potomstwo, w drugim zaś o zadowolenie żądzy. Podobnie jest i w sprawie jedzenia. Co innego jeść z potrzeby, a co innego jeść dla przyjemności. Cel decyduje o grzechu. Z potrzeby je ten, kto sobie sam naznacza dzienną miarę pożywienia i jeśli widzi, że go ta miara obciąża i trzeba trochę z niej ująć, ujmuje. A jeśli nie tylko nie obciąża, ale nie wystarcza ciału i trzeba troczę mu dodać, dodaje. W ten sposób trzyma się wyznaczonej miary, nie dla przyjemności, ale dla zachowania sił cielesnych. Pokarm zaś, który człowiek przyjmuje, powinien być przyjmowany z modlitwą. Trzeba więc w sercu uważać się za niegodziwego jakiegokolwiek podtrzymania, i nie zajmować się tym, że niektórzy (zapewne z racji jakiejś potrzeby lub konieczności) są specjalnie obsługiwani. Inaczej moglibyśmy sami zacząć szukać przyjemności, zapominając, że ona jest dla duszy szkodliwa.