Lectio divina prowadzi do kontemplacji. W każdej głębokiej ludzkiej relacji przychodzi etap rozumienia się bez słów. Tak samo jest Bogiem. Ani On nic nie musi mówić, ani ja. Jesteśmy ze sobą razem. I to wystarczy.
Słowo „kontemplacja” wywołuje skojarzenia z klasztornymi murami i zakonnikami w kapturach. Jednym słowem kojarzy się z czymś odległym, niedostępnym dla zwykłych śmiertelników, goniących za codziennym chlebem. Powiedzmy sobie szczerze, jest w tym trochę racji. Wiele książek o modlitwie przekonuje nas, że każdy może kontemplować. Wiśta wio, łatwo powiedzieć – jak to mawiał jeden z bohaterów pewnego serialu. W codzienności wypełnionej po brzegi prozą życia nie tak łatwo znaleźć czas i miejsce na choćby chwilę skupienia. A jednak kto choć raz poczuł smak głębokiej modlitwy, ten będzie jej szukał. Zdarzają się w naszym życiu momenty spowolnienia tempa, są czasem jakieś przebłyski, znaki, intuicje, które zapraszają do odkrycia głębszego nurtu życia.
Słowo zanosi nas przed Jezusa
Lectio divina nie ma nas odrywać od ziemi, ale raczej uczyć mądrze po niej chodzić. Kontemplacja jest chwilą zachwytu Bogiem i cudownością życia, po to, by żyć głębiej, mądrzej i z nadzieją silniejszą od zła. Cztery kroki lectio divina (lectio, meditatio, oratio, contemplatio) nie są czymś w rodzaju przepisu na tort. Życie duchowe zależy od wielu czynników: osobowości, temperamentu, historii życia itd. Każdy schemat jest tylko pewną pomocą, podpowiedzią, pokazaniem kierunku. Nikt nie mówi: „o, teraz przechodzę do kontemplacji”. Doświadczenie Bożej obecności (a o to chodzi w kontemplacji) jest darem, nad którym człowiek nie ma władzy. Bóg przychodzi do nas tak, jak sam chce, i wtedy, kiedy chce. Człowiek musi przyjąć postawę gotowości, aby usłyszeć Boga pukającego do naszych drzwi.
Celem całego życia duchowego jest zjednoczenie z Bogiem. O to chodzi w każdej miłości – tworzyć głęboką, intymną więź z kochaną osobą. Na pewnym etapie intensywności więzi słowa mogą być już niepotrzebne; wystarczy sama obecność; poczucie, że jestem kochany, przyjęty, zaakceptowany przez Największą Miłość. Ostatecznie ludzkie życie zmierza do nieba, które będzie wieczną kontemplacją Boga.
Żyjemy w cywilizacji pełnej zgiełku, słów i obrazów. Wszystko wokół nas migocze, brzęczy, drga, krzyczy. Kontemplacja jest zgodą na nicnierobienie, jest rodzajem bierności, marnowaniem czasu. W nas samych jest tyle rozbicia, tyle sprzecznych pragnień, grzechów, pożądań, obaw. Właśnie dlatego startujemy do kontemplacji, czytając i medytując słowo Boże. Ono porządkuje nasz chaos, stwarza na nowo, wnosi pokój i nadzieję. Kiedyś przyniesiono do Jezusa człowieka sparaliżowanego, jego przyjaciele rozebrali dach domu i opuścili go wraz z łożem przed Jezusa. Słowo Boże przynosi nas przed oblicze Pana. Leżymy przed Nim z naszymi chorobami, grzechami, jak paralityk. To może być obraz naszej niedoskonałej kontemplacji. Siedzę jak kłoda przed Bogiem, który ma moc odpuścić moje grzechy i nauczyć mnie chodzić Jego drogami.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |