Trudno to pomieścić w głowie, ale w takiego właśnie Boga wierzymy.
Ileż to już razy słyszeliśmy opowieść św. Łukasza o Bożym Narodzeniu (Łk 2, 1-20), że „w owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta”, że w związku z tym do miasta Dawidowego, Betlejem, przybyli także Józef z Maryją, że nie było dla nich miejsca w gospodzie, więc przydarzyło się tak, że nowo narodzony Jezus został położony w żłobie, a potem przybyli do nich zaalarmowani przez Aniołów pasterze. Jej treść, zwłaszcza w pierwszej części, wydaje się tak zdawkowa, że aż nie przystaje do wysiłku przygotowań, które podejmujemy, by co roku razem z bliskimi zasiąść przy wigilijnym stole. Ale gdy się nad treścią tej opowieści zatrzymać...
Bóg przychodzi w codzienności
Co by się stało, gdyby Cezar nie zdecydował o spisie ludności? Ano wychodzi na to, że nie spełniłyby się przepowiednie proroków o Mesjaszu nie tylko z rodu Dawida, ale i z Betlejem. Dziwne to, gdy człowiek konstatuje, że poganin Cezar August ze swoimi decyzjami wpisany był w plany Boże. Tak to jednak jest. Bóg wszystko wie i jest Panem wszystkiego. I wszelkie decyzje każdego człowieka może w zaskakujący sposób wprząc w realizację swoich planów. Ten niecodzienny pomysł Augusta sprawił, że choć rodzice Jezusa mieszkali w Nazarecie i do niego potem wrócili, On sam, choć potem nazwany Nazarejczykiem, urodził się w Betlejem. Tak, Bóg wie wszystko. Widział wieki wcześniej kto będzie panował nad Ziemią Świętą w czasie narodzin Jego Syna i jaką niecodzienną podejmie decyzję. Gdy dziś wydaje nam się czasem, że Bóg nie nadąża za światem, bo ludzie zbyt wiele kłód rzucają Mu pod nogi, możemy być pewni – On to wszystko przewidział. I On to wszystko może wykorzystać w realizacji swoich dobrych planów względem nas.
Zastanawiające też, że Jezus, Syn Boży, przyszedł na świat, gdy jego ziemscy rodzice, spełniając swój „państwowy” obowiązek, byli w podróży. Na narodziny dziecka chyba lepiej czeka się w zaciszu własnego domu. Można wszystko przygotować, wiele zaplanować, a w podróży różnie bywa. Kłopotliwy dla nich termin wybrał Jezus by przyjść na świat. Z Nazaretu do Betlejem nie tak daleko. Parę dni później i przyszedłby na świat w bezpiecznym zaciszu nazaretańskiego domu. Ale tak to już z Bogiem jest: wkracza w ludzkie życie niekoniecznie wtedy, gdy człowiek się przygotuje, gdy czeka, ale nieraz z ferworze codzienności, gdy człowiek, po ludzku, czuje się zupełnie na coś takiego nieprzygotowany. Bo Bóg chce być z człowiekiem w codzienności, nie (tylko) od święta. I chce, by cała nasza codzienność, nie tylko czas poświęconych Mu uroczystości, były przez nas przeżywane razem z Nim.
No i jeszcze jedno: napisał św. Łukasz, że to wszystko wydarzyło się, gdy wielkorządca Syrii był jakiś Kwiryniusz. Ważne? O dziwo, chyba tak. Bo jest swoistą wskazówką, że to, co wydarzyło się w Betlejem nie działo się „za siedmioma górami, za siedmioma dolinami i siedmioma morzami”; że nie jest baśnią, ale historycznym faktem. Tak, to się naprawdę wydarzyło. Nie w jakimś świecie magicznym, równoległym do tego, w którym żyjemy, ale w tym naszym, jak najbardziej realnym. Bóg dla nas przyszedł na świat.
Często nierozpoznawany
„Kiedy tam – czyli w Betlejem – przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie”. Tak lapidarnie samą scenę narodzin opowiada św. Łukasz. Zastanawiające: dlaczego „DLA NICH” nie było miejsca w gospodzie? Może po prostu wszystkie miejsca były już zajęte i nawet dla ciężarnej Maryi coś bardziej przytulnego niż stajenka się nie znalazło. Gospoda przecież nie z gumy. Być może jednak owo „dla nich” to reminiscencja tego, że owszem, miejsce było, ale nie dla takich jak oni. Bo byli z na wpół pogańskiej Galilei? Bo byli zbyt ubodzy czy zbyt ubogo wyglądali? Tego też nie wiadomo. Można za to sobie wyobrazić, jak, niezależnie od powodów, dla których dla nich nie myło miejsca, Józef z Maryją mogli się czuć... Dziś też bywa tak, że dla kogoś w czymś nie ma miejsca. Ot, w kolejce do lekarza – specjalisty. Pół biedy, jeśli faktycznie go nie ma. Ale i wtedy warto by pomóc, wskazać, gdzie tego miejsca szukać, choćby tylko w lichej stajence, ale jednak osłaniającej przed nocą i zimnem. Bardzo źle, gdyby chodziło o to, że nie ma go, bo ten czy ów uważany jest zbyt mało znaczącego, by mu to miejsce dać. Zarezerwowane jest dla lepszego, lepiej usytuowanego, lepiej towarzysko ustawionego. Dla niego, choćby przyszedł niezapowiedziany, miejsce by się znalazło. Bardzo źle, bo przecież jeśli nie ma miejsca dla drugiego człowieka, w którym mieszka Chrystus, to nie ma go także dla Niego....
Co więc czuli Józef z Maryją, gdy nie znaleźli miejsca w gospodzie? Możemy się tylko domyślać. Ona... Może w tym wszystkim umiała zachować spokój. Wszak pod wieloma względami była wyjątkowa. Może jednak, jak chyba większość kobiet, które znalazłyby się w takiej sytuacji, była przerażona. Bo czuła, że zbliża się poród, więc Józef koniecznie coś powinien szybko znaleźć, czas mija, ona już nijak mu w szukaniu nie pomoże i zaraz urodzi na drodze. A On? Tego też nie wiemy. Ale co może czuć mężczyzna, gdy jest na ulicy obcego miasteczka, zbliża się noc, jego żona lada moment ma urodzić, a on nie może znaleźć dla niej i dla dziecka jakiegoś spokojnego kąta i dachu nad głową? Na dodatek dla TAKIEGO DZIECKA, które poczęło się w Maryi z Ducha Świętego? Po co w ogóle ruszał się z Nazaretu? Czyż nie okazuje się właśnie nieudacznikiem, który nie potrafi zadbać o Matkę i Dziecko, którymi sam Bóg kazał mu się opiekować?
Może było tak, może inaczej. Nie wiemy co czuli. Możemy się domyślać. I pewnie trochę inaczej na to wszystko spojrzeli, gdy Dziecko już było na świecie, gdy nieco ochłonęli, a zwłaszcza gdy przyszli do nich pasterze i opowiedzieli co im o tym Dziecku powiedział Anioł. Zresztą może wtedy i jakieś lepsze miejsce, po znajomości szybko się dla nich znalazło. Na pewno jednak, w żadnej chwili tego wydarzenia ani Maryja nie była lekkomyślną matką, ani Józef nieudacznym ojcem. Tak po prostu z tym Betlejem i stajenką miało być. Tak Bóg zaplanował. Syn Boży miał właśnie tak przyjść na świat. Jakby na marginesie nie tylko głównych, ale i całkiem bocznych nurtów jego życia. Nie w pałacu w stolicy imperium, nie na dworze lokalnych władców, nawet nie w zwyczajnym skromnym domu, ale w ubogiej stajence. W tym całkowitym zepchnięciu Bożego Dzieciątka na margines znalazła zobrazowanie gorzka i złośliwa uwaga, jaką wiele wieków wcześniej pod adresem Izraela wypowiedział prorok Izajasz: „Wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela, Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie” (Iz 1,3).
Najprostsi – najważniejszymi
Czy Jezus przyszedł na świat w nocy? Na to wygląda. Anioł nie budził mieszkańców Betlejem, ale z radosną dla całego Izraela wieścią o narodzinach „Zbawiciela Mesjasza i Pana” przyszedł do czuwających na opłatkach miasteczka przy stadach pasterzy. Nie mieszkający w pałacach przywódcy Izraela, ale właśnie oni zwyczjni, prości, pewnie też nie nieskazitelni, byli pierwszymi, którzy ową dobrą nowinę usłyszeli. Znak, o jakim mówił im Anioł był dość dziwny: „Znajdziecie Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie”. Mesjasz narodzony w stajence? Trochę trudno coś takiego pomieścić w głowie. Ale jakby na potwierdzenie jego słów zjawiło się tych mnóstwo innych aniołów, wielbiących „Boga na wysokościach” i ogłaszających pokój ludziom „Jego upodobania”. Bo znak, o którym mówił Anioł nie był czytelny: rodzice, nowo narodzone dziecko, nawet leżące w żłobie, to coś zwyczajnego. Stąd interwencja z nieba – idźcie, zobaczcie, to zwyczajne jest niesłychanym. Ciekawy rys w obrazie Boga: tam gdzie człowiek nie jest w stanie Go dostrzec, posyła Anioła, sprawia cud, który pozwala widzieć więcej.
Wieść na miarę potężnego trzęsienia ziemi
„Narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan” – usłyszeli pasterze. Wielka sprawa. Wcześniej Maryja, w scenie zwiastowania usłyszała: „Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Czy świadkowie tych wydarzeń, czy Józef albo i sama Maryja, mogli uznać, że oto narodził się nie tylko wielki, wybrany przez Boga człowiek, ale sam Bóg? Prawdziwy Syn Boży; nie w tym sensie, że człowiek prawy i po Bożej myśli, ale naprawdę ten – jak napisze w prologu do swojej Ewangelii Jan – przez którego powstał świat, a który przyszedł po to, by grzesznych ludzi podnieść do godności dzieci Bożych? Wiemy tyle, że, jak napisał św. Łukasz w opowieści o narodzeniu Jezusa, „Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu”. Z perspektywy tego wszystkiego jednak, co wydarzyło się później, co Jezus mówił, co działał, z perspektywy Jego zmartwychwstania i wstąpienia do nieba już możemy być pewni: tak, wtedy narodził się Bóg. Jak to możliwe?
Kilka wieków później Kościół po burzliwych dyskusjach orzeknie, że w jeden osobie Jezusa Chrystusa połączone zostały dwie natury: boska i ludzka. Bez uszczerbku dla żadnej z nich. I co ciekawsze, nie tylko na jakiś czas, ale już na zawsze, na wieki. Niesamowite gdy z tej perspektywy spojrzeć na to, co wydarzyło się w Betlejem. Bóg się rodzi? Dobrze ujął to autor znanej kolędy: to tak jak powiedzieć, że „moc truchleje” albo „ogień krzepnie” czy „blask ciemnieje”. Nie może mieć przecież „mieć granic Nieskończony”, nie może być „wzgardzonym ten, który okryty jest chwałą”; „śmiertelnym nie może być Król na Wiekami”. A to właśnie stało się w Betlejem: Bóg pojawił się na świecie jako człowiek. I to nie zstępując z nieba jako jakiś potężny, otoczony zastępami aniołów władca, ale jako maleńkie, bezbronne, narodzone z Kobiety Dziecię. Nie zapowiedziały tego wydarzenia jakieś znaki – prócz betlejemskiej gwiazdy, o której pisze Ewangelista Mateusz, ale znak to był dla większości mało czytelny – nie zapowiedziały jakieś spektakularne wydarzenia czy wzmożona działalność proroków. Nie: Bóg przyszedł na świat w cichości nocy, na peryferiach nie tylko wielkiego świata, ale i na marginesie życia zatęchłej prowincji.
Trudno to pomieścić w głowie, ale w takiego właśnie Boga wierzymy. Boga, który nie będąc przywiązany do obierania hołdów zamieszkał wśród ludzi jako jeden z nas. Swoje życie w postaci człowieka złożył w ręce swojej Matki i Opiekuna, którzy go karmili, przewijali, ubierali i tulili do snu. A potem, nierozpoznany, przez 30 lat prowadził zwykłe życie tak, że niejeden mógł się po czasie pochwalić, że bawił się z Bogiem przed swoim domem, że razem z Bogiem szedł po wodę albo że miał w domu jakiś sprzęt zrobiony rękami Boga sprzęt. Niesamowita wielkość w pokornej zwyczajności. A wszystko po to, byśmy my, grzeszni ludzie mogli zostać dziećmi Bożymi. W takiego Boga wierzymy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |