Plon będą zbierać tam, gdzie nie siali

Piotr szedł obok Jezusa, prowadząc pozostałych uczniów i wielki tłum ludzi szeroką i łatwą drogą. Łagodne światło słoneczne, lekki wiatr, bezchmurne niebo – wszystko zdawało się idealne.

Poprzedniego dnia Jezus odparł zarzuty zamożnych faryzeuszy, nie godząc się na wymianę swoich wiernych naśladowców na ludzi wykształconych i bogatych. Piotr czuł zaniepokojenie. Sam niegdyś był ubogim rybakiem mającym niską pozycję społeczną, nim awansował i zajął lepsze miejsce.

Nawet niewielki deszcz spadł ostatniej nocy, zmywając pył, który zazwyczaj dokuczał większym grupom wędrowców. Piotr dostrzegł uśmiech Jana, który także przyjmował wszystko z radością: wszak właśnie po to porzucili swoje łodzie i sieci. Kroczyli teraz drogą do nieba.

Jezus wstąpił na niewielki pagórek, aby zwrócić się do tłumu.

– Jeśli nie znienawidzisz swojego życia, nie możesz pójść za mną.

Piotr zauważył zdziwione spojrzenie Jana, ale czekał na wyjaśnienia. Przywykł do tego, że przypowieści Jezusa rozpoczynają się niejasno. Ale podobnie jak wtedy, gdy nalegał, by wszyscy jedli Jego ciało, Jezus nie złagodził swojej wypowiedzi.

– Jeśli jakiś król skłaniający się do wojny mierzy się z wrogiem dwukrotnie liczniejszym od własnej armii, czyż nie będziesz raczej szukał pokoju? Ci, którzy nie wyrzekną się wszystkiego, nie mogą pójść za mną.

Piotr, w swoim poczuciu zadowolenia, wspomniał dzień, w którym opuścił rodzinę i zostawił łodzie rybackie. Zdawał już sobie sprawę z ceny, jaką zapłacił. Nie dosłyszał ostatnich słów Jezusa, który mówił coś o niesieniu krzyża...

Zakapturzony ksiądz podparł się na moim ramieniu, zasiadając na ławie po mojej prawej stronie. Rozpoznałem w nim tego samego starszego kapłana, który obserwował nas poprzedniego dnia podczas kolacji.

– Bóg posłał swoje owce między wilki, a mimo to wróciły radosne – odezwał się głosem znacznie mocniejszym, niż się po nim spodziewałem. Dłonie jednak mu drżały i narobił bałaganu, kiedy zabrał się do jedzenia, biorąc kolejne kęsy między zdaniami.

– Spędziwszy całe życie na słuchaniu i obserwowaniu, mam pewność co do swoich dedukcji. Zeszłego wieczoru rozprawialiście o odnalezieniu relikwii, a dobry opat Gonsindus, kiedy o tym wspomnieliście, okazał żywe zainteresowanie, pomimo całego swojego poirytowania, co zresztą starał się ukryć, podczas gdy pielgrzymi wychwalali świętą Fides. Później spotkaliście się z nim, a teraz prowadzicie ożywioną dyskusję między sobą. Otrzymaliście zadanie odnalezienia nowych relikwii, co samo w sobie nie może stanowić problemu. Dyskutujecie zatem o tym, gdzie, jak i kogo szukać.

Dedukcja starszego mężczyzny zrobiła na mnie wielkie wrażenie, podziwiałem jego logicznie uporządkowane myślenie i dlatego umknęło mi coś, co powiedział potem.

– Skąd wiesz, że spotkaliśmy się z opatem? – wtrącił Egilolf.

Być może w ogóle zapomniałbym o podsłuchującym, gdyby nie przypomniało mi o tym moje obite biodro.

– Rozmawiałem z nim dziś rano. Toleruje mnie ze względu na mój wiek. Ale jak rzekłem, mam dla was rozwiązanie problemu. Wiem o relikwiach, które można odzyskać. O ile jesteście tak sprawni, jak utrzymujecie.

Egilolf zdjął z szyi sakiewkę z prochami świętego Wincentego i nią potrząsnął.

– Pozyskałem te prochy z zapomnianej krypty w Rzymie. Zdobyłem kości...

Starzec machnął ręką, jednoznacznie dając mu do zrozumienia, żeby zamilknął.

– Wierzę, inaczej bym się do was nie zwrócił.

Mój towarzysz zerknął na innych mnichów i pielgrzymów przerywających swój post przy pobliskich stołach.

– Zapewne to nie ty byłeś wczoraj wieczorem pod oknem opata.

Jednak ktoś tam był.

– Ściany mają uszy, czyż nie? Lepiej wybierzmy się na spacer po ogrodzie...

Wstaliśmy i poszliśmy za nim. Egilolf zaoferował swoje ramię kapłanowi, ten jednak nie skorzystał z pomocy. Starzec wydawał się poruszać całkiem sprawnie, choć z pewnością nie na tyle, by uciec wojskowemu zwiadowcy, przeskakując przez płot zagrody dla zwierząt.

Wyszliśmy za księdzem z refektarza do ogrodu. Po drodze przedstawiliśmy się sobie. Kapłan odpowiedział:

– Jestem Leovigildus. I może to tłumaczy, dlaczego niektórzy zwracają się do mnie po prostu Leo...

Dwóch mnichów w zachodniej części ogrodu przekopywało grządki roślin cebulowych. Minęliśmy ich i zwolniliśmy kroku dopiero pośród wysokich pnączy fasoli, które zapewniały pozory prywatności.

– O jakie relikwie chodzi, ojcze?

Kapłan zignorował pytanie i klęknął, by pomodlić się w milczeniu. Kiedy znów wstał, zwrócił się twarzą do nas.

– Mam nadzieję, że nie popełniam błędu, darząc was zaufaniem. Wiem o pewnych relikwiach, ale nie są one przeznaczone dla opata Gonsindusa ani dla tego klasztoru. Większość nocy spędziłem, modląc się do świętego Filiberta o wskazówki i do świętego Michała Archanioła, by was zgładził, jeśli okażecie się niegodni zaufania. Słyszeliście o miejscu zwanym Herius, prawda?

– To baza wypadowa Normanów. Zdaje się, że mieści się na wyspie nieopodal wybrzeża? – odparł Egilolf.

– Chyba raczej na półwyspie gdzieś w regionie Bordeaux – poprawiłem towarzysza.

– Mniej więcej. To miejsce leży nieco dalej na północ, na zachód od Pictavensis, ale zarazem na południe od Bretanii. Nie zawsze było portem najeźdźców z Północy. W czasach Ludwika Pobożnego, przed podziałem cesarstwa, na wyspie znajdował się klasztor poświęcony świętemu Filibertowi...

*

Ta niezwykle klimatyczna proza to fragment powieści Alana Van't Land'a "Wieczne światło. Opowieść historyczna z czasów schyłku Imperium Karolińskiego". W Polsce książka ukazała się nakładem wydawnictw PROMIC. Warto dodać, że została ona wyróżniona nagrodą literacką Catholic Media Association Book Awards w kategorii „Katolicka powieść edukacyjna 2022”.

Plon będą zbierać tam, gdzie nie siali

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama