Znów wracam dziś do Izajasza. Słucham o zbudowanym przez Boga mieście, które, choć przez wieki wielu niedostępne, otwiera teraz swoje bramy przed narodem sprawiedliwym; jego ulice depczą nogi biednych i stopy ubogich... Czy to nie obraz tego, że Bóg, niedostępne dla nie-żydów bycie Narodem Wybranym ofiarował tym, którzy Go wcześniej nie znali? Czy to nie obraz pochodzącego z różnych narodów Kościoła, który odtąd zajmuje miejsce Izraela? Chyba właśnie tak...
Gdy czytam Stary Testament czuję się czasem zgorszony tym, jak bardzo Bóg jest stronniczy; jak bardzo jest po stronie swojego narodu, a przeciw jego wrogom. Ten przypomniany dziś obraz pokazuje, że to tylko tymczasowe; że nadejdzie – wiemy, że już nadszedł – taki moment, kiedy Bóg podwoje swojego miasta otworzy dla tych, którzy uwierzą w Jego Syna; będą tym narodem sprawiedliwym, czyli czczącym Boga właśnie, a nie siebie samych czy swoje obyczaje...
Cieszę się, że i ja chyba jestem w gronie tych, którzy dziś mogą deptać ulice tego miasta. Cieszę się, że Bóg czuwa nade mną. I że bez Jego zgody nawet włos z głowy mi nie spadnie...