Na Boże Narodzenie - Msza w dzień - z cyklu "Wyzwania".
więcej »Gdzie ma swój początek i skąd wzięła się we mnie tak wielka fascynacja Biblią? Na to pytanie nie ma jednej wyczerpującej odpowiedzi.
Myślę, że był to proces, który swój początek miał w dzieciństwie. Z perspektywy obecnego życia mogę zaryzykować stwierdzenie, że Bóg przygotowywał mnie przez lata do dzieła, w którym zgodnie z Jego wolą miałem uczestniczyć.
W czwartej klasie szkoły podstawowej dostałem od kolegi z klasy i z podwórka pierwsze Pismo Święte. Co prawda, była to tylko Ewangelia świętego Jana i chyba była tłumaczeniem przyjmowanym przez świadków Jehowy, ale był to pierwszy tekst biblijny, z jakim się zetknąłem. Pamiętam, jak z moją siostrą Elą wspólnie czytaliśmy fragment: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo” (J 1, 1) i zanosiliśmy się śmiechem, nic z tego nie rozumiejąc. I choć ta Ewangelia bardzo nas bawiła i nie mieliśmy żadnego pojęcia, że jest to słowo Boże, to do dzisiaj pamiętam małą książeczkę, którą dostałem od kolegi.
Minęło wiele lat, a ja ciągle nie miałem żadnego osobistego kontaktu z Biblią. Kiedy znalazłem się w Niemczech, jeden z moich znajomych opowiadał, jak oszukiwał niemieckiego pastora, który chciał go nawrócić za pomocą Biblii. Wykorzystywał naiwność tego kaznodziei i ciągle wyciągał od niego jakieś pieniądze. Nie wiem dlaczego, ale poprosiłem go, żeby od tego pastora postarał się o Pismo Święte dla mnie. Chciałem je poznać.
Podczas pobytu w więzieniu zacząłem czytać książki. Później na liście moich lektur znalazła się także Biblia. Byłem bardzo ciekawy, co w niej znajdę.
Rozpocząłem od pierwszej strony i czytając zawzięcie, dotarłem do Księgi Liczb. Ale byłem coraz bardziej znudzony tym, co czytałem. Po prostu nie wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi. Stwierdziłem, że nie ma sensu brnąć w to dalej. Zaproponowałem koledze, żeby oddał Biblię kaznodziei, bo nic ciekawego w niej nie znajduję.
Przyszedł czas, kiedy wylądowałem w niemieckim więzieniu. Żeby zabić nudę odsiadki, poszedłem do więziennej biblioteki. Chciałem tam znaleźć coś do czytania. Jedyną książką w języku polskim, jaką tam znalazłem, była właśnie Biblia. Wziąłem ją i wróciłem do swojej celi. Ponownie rozpocząłem od pierwszej księgi i pierwszego rozdziału. Chyba czytałem bardziej z nudów niż z ciekawości, chociaż muszę stwierdzić, że niektóre opowieści przykuwały moją uwagę. Szczególnie podobały mi się postawy wielkich mężów, takich jak Mojżesz, Samson, Dawid czy bracia Machabeusze. Poznając ich historię, myślałem: „Też chciałbym taki być”.
Dotarłem do Księgi Hioba. Kiedy przeczytałem jego dzieje, uświadomiłem sobie, że Bóg wybiera niektórych i ich wspiera, ale skoro przyczynił się do Hiobowych nieszczęść, to jest to Bóg bardzo okrutny. Nie chciałem mieć z Nim nic wspólnego. Jaką miałem gwarancję, że ze mną nie postąpi w taki sposób jak z Hiobem?
Trzy podejścia do czytania Biblii zakończyły się fiaskiem. Można powiedzieć, że za każdym razem mówiłem Bogu: „Nie!”. Nadszedł jednak ten czwarty, przełomowy moment.