Maryja nigdy – ani na ułamek sekundy – nie była zasłuchana w kłamstwo diabła, nigdy nie była pod jego władzą. Jej pieśń jest pieśnią serca, które uwierzyło w wypełnienie się Słowa Boga.
W dobrze nam znanej scenie Nawiedzenia NMP Elżbieta mówi do Maryi: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony owoc Twojego łona! (…) Szczęśliwa jest Ta, która uwierzyła, że wypełnią się słowa powiedziane Jej przez Pana” (Łk 1,42.45). Słysząc te słowa, Maryja nie zatrzymuje się na sobie i nie podziwia swojej wiary, ale zaczyna śpiewać Bogu dziękczynną pieśń. Jej serce jest całe zwrócone ku Bogu i zapatrzone w Jego działanie. Ona chce ukazać tylko Jego wielkość i dobroć. Dlatego siebie samą skrywa w Jego wielkości, przedstawiając się jedynie jako jedno z „miejsc”, na którym On uczynił wielkie rzeczy. Jest świadoma, iż pokolenia będą Ją nazywać błogosławioną – tak, jak przed chwilą uczyniła to Elżbieta – ale nie z powodu tego, co Ona uczyniła dla Boga, lecz ze względu na to, co On sam dzięki swej wszechmocy dokonał w Niej i przez Nią (por. Łk 1,48-49).
Maryja jest szczęśliwa, ale przyczyną Jej radości nie są Boże dary, lecz obecność Dawcy wszelkiego dobra, Jego bliskość i spojrzenie Jego oczu. Maryja raduje się samym Bogiem, a nie jakimiś Jego darami: „rozradował się duch mój w Bogu, moim Zbawicielu…” (Łk 1,47). W jęz. hebr. Bóg, który zbawia to – jak wyjaśnia ewangelista Mateusz (zob. Mt 1,21) – Jehoszua albo Jeszua, a więc imię samego Jezusa. Tekst maryjnej pieśni – który przecież powstał najpierw w jęz. semickim (hebrajskim lub aramejskim) a dopiero potem został przetłumaczony na jęz. grecki – zawierał zatem w oryginale tę niezwykłą grę słów: „mój Zbawiciel” brzmiało tam jako „mój Jezus”. Wyobraźmy sobie, że Maryja śpiewa: „rozradował się mój duch w Bogu, moim Jezusie”. Takie rozumienie tych Jej słów doskonale do Niej pasuje, bo od momentu zwiastowania już wiedziała, jakie imię będzie nosiło Jej dziecko (zob. Łk 1,31). Potwierdzeniem tego, iż śpiewając swoją pieśń myśli o Jezusie, są także inne tytuły, które ewangelista wkłada tu w Jej usta: Pan (Łk, 1,46) czy też Święty (Łk 1,49). Te tytuły w dalszej części Ewangelii św. Łukasz odnosi jedynie do Jezusa. Maryja raduje się więc wcielonym Jezusem, albo inaczej mówiąc: Bogiem poznanym dzięki Jego wcieleniu (zob. J 14,9-10).
Jaki jest ten Bóg, którego odkryła poprzez poczęcie się w Niej Bożego Syna? To Bóg spoglądający „na uniżenie swojej służebnicy” (Łk 1,48). Owo uniżenie zostało w jęz. greckim oddane słowem „tapeinosin”. Odnosi się ono do sfery duchowej i zawiera w sobie to wszystko, co składa się na prawdziwą małość człowieka przed Bogiem. Prorocy Starego Testamentu często używali tego słowa na określenie osoby pokornej, nie wyróżniającej się niczym szczególnym, ale zawierzającej całym sercem Bogu. „Tapeinosin” jest więc w swym znaczeniu bardzo zbliżone do gr. „anawim”, tłumaczonego jako ubodzy w duchu (zob. Mt 5,3), czyli ci, których – niezależnie od sytuacji zewnętrznej – jedynym bogactwem serca jest Bóg, którzy wszystko mają u Niego i jedynie na Niego są zdani. Maryja mówiąc, że Bóg spojrzał na Jej uniżenie, chce podkreślić, że Bóg również w Niej – jak wcześniej w wielu innych – dostrzegł postawę bezgranicznego zaufania i całkowitego powierzenia się Jemu.
To spojrzenie Boga, który dostrzega, zostało określone gr. czasownikiem „epiblépo”, który jest w Septuagincie stosowany na podkreślenie faktu, że Bóg widzi i jednocześnie nie pozostaje bezczynny wobec tego na co patrzy, lecz zaczyna działać. Najbardziej znanym starotestamentalnym przykładem takiego spojrzenia Pana jest Jego przyglądanie się Izraelowi w niewoli. Bóg powołując Mojżesza mówi mu: „Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie… znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z ręki Egiptu i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi żyznej i przestronnej…” (Wj 3,7-8). Bóg nie był więc jedynie jakimś biernym obserwatorem sytuacji swojego narodu, ale na to, co dostrzegł, odpowiedział konkretnymi czynami, które miały na celu dobro tegoż narodu. Właśnie takie spojrzenie Boga zauważa na sobie Maryja. Ona doświadcza, że Ten, który patrzy jest wszechmocny, ale zarazem potęga Jego ramienia jest dla Niej, tzn. Bóg używa swej niczym nieograniczonej mocy jedynie dla Jej dobra: „wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” (Łk 1,49). Tym największym dobrem było darowanie Jej siebie samego (zob. Łk 1,30-32). Maryja doświadcza, że jest Bogiem miłowana, dlatego nie czuje zagrożenia z powodu Jego wielkości. Wręcz przeciwnie: Jego spojrzenie rodzi w Niej ogromne poczucie bezpieczeństwa i radość. Ono daje Jej pewność, że Ten, przed którym wszystko w Niej i wokół Niej jest odkryte i odsłonięte (por. Hbr 4,13), nigdy „nie zdrzemnie się ani nie zaśnie”, nigdy nie cofnie swojego ramienia, nigdy Jej nie zostawi, lecz nieustannie będzie czuwał nad Jej życiem i Ją prowadził (por. Ps 121,3-8).
Wszakże Dziewica z Nazaretu – jako jedyna z ludzi – jest wolna od zmazy grzechu pierworodnego, czyli nieskażona jadem podejrzliwości wobec Boga, którym w raju zostali zatruci Adam i Ewa, a w konsekwencji także każdy z nas. Diabeł zasiał w pierwszych rodzicach nieufność do Stwórcy i zniekształcił w nich obraz Boga mówiąc: „wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło” (Rdz 3,5). Zły ukazał im Stwórcę jako rywala, który nie chcąc, aby byli jak On, pozbawił ich najlepszej części i coś ze swego dobra zatrzymał tylko dla siebie. Tymczasem Adam i Ewa już byli jak Bóg. Stwórca bowiem od początku pragnął, aby byli Mu podobni i dlatego uczynił ich na swój obraz i podobieństwo (zob. Rdz 1,26-27). Pierwsi rodzice uwierzyli jednak kłamliwemu słowu szatana i przyjęli za prawdę karykaturę Boga, którą im przedstawił. Odtąd zaczęli traktować Stwórcę jako swego przeciwnika, a diabła jako dobrego sprzymierzeńca. Nic więc dziwnego, że przestali być ufnie posłuszni słowu Boga i chcieli się od Niego uniezależnić.
Maryja natomiast nigdy – ani na ułamek sekundy – nie była zasłuchana w kłamstwo diabła, nigdy nie była pod jego władzą. Jej pieśń jest pieśnią serca, które uwierzyło w wypełnienie się Słowa Boga (zob. Łk 1,38), a więc serca, w którym – choć jest trud wiary – nie ma ani cienia nieufności. Ona całkowicie wierzyła Bogu także wtedy, gdy nie wszystko rozumiała (zob. np. Łk 2,50). Dlatego też Jej spojrzenie na siebie samą, na historię swoją i świata oraz na Boga i Jego działanie jest czyste, prawdziwe, bez jakiegokolwiek diabelskiego zafałszowania. Dzięki temu w pieśni Jej serca oczyszczają się – niczym kamienie w najczystszym górskim źródle – nasze serca. Dzięki Jej pieśni nasze ślepe oczy dostępują przejrzenia i zaczynają widzieć właściwie. Słuchanie śpiewu Maryi oswobadza nasze uszy z kłamliwych podszeptów diabła i uzdalnia nas na nowo do ufnego posłuszeństwa słowom naszego Stworzyciela.
Szatan bowiem nieustannie podsuwa nam myśli próbujące zniekształcić prawdziwy obraz Boga. On ciągle na nowo stara się nas przekonać, że Bóg jest naszym konkurentem, na którego musimy uważać i któremu nigdy nie możemy do końca wierzyć. Bez zmęczenia wmawia nam, że Bóg jest Tym, który coś nam odbiera i chce zniszczyć nasze plany. Ukazuje nam Boga jako Tego, który nie interesuje się naszym życiem, nie troszczy się o nas, nie widzi nawet naszej sytuacji, nie daje – choć mógłby – tego, co jest dla nas dobre itd. A wszystkie te kłamstwa podsuwa nam po to, abyśmy przestali ufać słowu Boga i w ten sposób coraz bardziej żyli bez Niego. Szatan wie, że tylko tak doprowadzi nas do śmierci wiecznej, czyli do odrzucenia Boga nie tylko w tym życiu, ale i na całą wieczność.
W tym diabelskim pokuszeniu Maryjna pieśń działa na nas jak antidotum i uzdrawia. Przy Jej śpiewie każdy podszept złego zostaje zdemaskowany niczym fałszywy ton i zwyciężony Jej uwielbieniem. Ona pokazuje, że Bóg nieustannie spogląda na nas z czułą i troskliwą miłością, która nie potrafi pozostać bezczynna, ale działa, wyzwala, ocala i daje wszystko, aż po oddanie nam swojego życia. Dziewica z Nazaretu doświadczyła tego na sobie i w ten sposób odkryła, że Bóg jest Miłosierdziem, tzn. miłością bezinteresowną i wierną, która w ogóle nie zależy od postępowania
człowieka. Dlatego w Jego miłosierdziu nie może być ani przerwy ani końca, lecz obejmuje ono wszystkie pokolenia i wszystkie narody, czyli każdego bez wyjątku (por. Łk 1,49-50). Bóg nie może się zaprzeć siebie samego (por. 2Tm 2,13), dlatego każde Jego działanie przepełnione jest miłosierdziem.
Bóg zatem z miłosierdzia swego zbawia pokornych, którzy Mu zawierzają, ale i z tego samego miłosierdzia rozprasza pysznych, sprawiając, że ich plany się nie powiodą. On kieruje się miłosierdziem wywyższając poniżonych, ale tym samym miłosierdziem kieruje się również wtedy, kiedy zrzuca z tronów tych, którzy uważają się za potężnych i uzurpują sobie niemal boską władzę. Przejawem Jego miłosierdzia jest obdarowywanie głodnych, potrzebujących oraz spragnionych sprawiedliwości, ale przejawem tego samego miłosierdzia jest zarazem odprawianie bogatych z niczym.
Jednakże opisane przez Nią sytuacje nie są jedynie zobrazowaniem losu różnych ludzi. One wszystkie opisują nasz los. W naszym życiu przeplata się przecież pycha z pokorą, upokorzenie z panowaniem, głód z bogactwem. Kiedy św. Łukasz w dalszej części Ewangelii przedstawia nam Jezusowe błogosławieństwa i biada, wyraźnie podkreśla, że Mistrz wypowiadając je patrzy na swoich uczniów. Zatem ubóstwo i bogactwo, głód i sytość, smutek i wesołość, odrzucenie przez ludzi i podziw innych jest tym, co Pan dostrzega w życiu każdego z nich (zob. Łk 6,20-26). Maryja pieśnią swojego serca ogłasza zatem również nam, że Bóg jest niezmienny w swoim miłosierdziu i że żadna sytuacja naszego życia ani również żadne nasze postępowanie nie mają na to miłosierdzie wpływu. Dziewica z Nazaretu swoim czystym sercem widzi, że to samo miłosierdzie Boga obejmuje nas gdy jesteśmy pyszni i gdy jesteśmy pokorni, gdy panujemy nad innymi i gdy jesteśmy upokorzeni, gdy cierpimy głód i gdy opływamy w bogactwa.
To nie jest więc wcale tak, że Bóg z nami współpracuje tylko wtedy, gdy jesteśmy pokorni, a gdy staniemy się pyszni wycofa się ze współpracy z nami. Bóg nie jest bowiem taki jak my i jego myśli oraz drogi nie są naszymi (zob. Iz 55,8-9). Bóg jest zawsze i niezmiennie cały dla nas, niczym dobry Ojciec jest cały dla swego dziecka, zarówno tego pokornego jak i pysznego. Tak naprawdę to nie Bóg wycofuje się ze współdziałania z nami z powodu naszej pychy, ale to nasza pycha zamyka nas na współpracę z Nim. On w swoim miłosierdziu jedynie pozostawia nam wolność.
Nie jest też bynajmniej tak, że Bóg pochyla się nam nami tylko wtedy, gdy jesteśmy poniżeni, a gdy wynosimy się nad innych, to nas upokarza i pozostawia samym sobie. Bóg nikogo nie upokarza i nigdy nie jest przeciwko człowiekowi. On pochyla się również nad nami panującymi, ale patrzymy za wysoko, aby to dostrzec. W rzeczywistości to nasza pycha strąca nas z naszych tronów i poniża, a nie Bóg. On w swoim miłosierdziu jedynie na to pozwala, ponieważ tylko tak możemy stać się ludźmi pokornymi, otwartymi na Jego pomoc i w końcu doświadczyć, że On jest nieustannie z nami.
Nie jest również tak, że Bóg obdarza nas dobrami, gdy jesteśmy głodni, a gdy jesteśmy syci już o nas nie myśli i nic dla nas nie przygotowuje. Bóg zawsze chce nas obdarowywać i nigdy nie odmawia nam swoich darów. Umie przecież także tym, którzy już mają, przydawać jeszcze więcej (por. Mt 25,29). Tak naprawdę to nie Bóg jest Tym, który nic dla nas nie przygotował, ale nasze pełne dłonie czynią nas niezdolnymi do przyjęcia jego dalszych darów. Kiedy nie chcemy ze swych rąk nic wypuścić, aby obdarować swoich bliźnim, to nie ma już w nich miejsca na Boże dary i odchodzimy z niczym. Bóg w swoim miłosierdziu jedynie zgadza się na to, ponieważ tylko w ten sposób doświadczymy kiedyś wyczerpania się naszego bogactwa i będziemy w końcu potrafili przyjąć dary, które dla nas przygotował.
Z pewnością znacznie łatwiej nam wysławiać Boże miłosierdzie, gdy doświadczamy, że Bóg swym silnym ramieniem nas podnosi, wywyższa i syci, a znacznie trudniej gdy to samo ramię pozwala na udaremnienie naszych planów, dopuszcza, że sytuacje nas przerastają i upokarzają oraz gdy zaczynamy odczuwać braki. Poprośmy wtedy Dziewicę z Nazaretu, aby przyszła do nas tak, jak kiedyś przyszła do Elżbiety i pieśnią swojego serca uzdrowiła nasze serca. Nie zawsze bowiem jesteśmy pokorni, uniżeni, głodni. Potrzebujemy uczciwie przyznać się do swojej pychy, chęci panowania (często nawet w małych, codziennych rzeczach), przywiązania do bogactw (nie tylko materialnych ale i duchowych), aby w naszych pokrzyżowanych planach, utraconym panowaniu nad sytuacją oraz pustce życia nie oskarżać Boga o niesprawiedliwość, ale dostrzec miłosierdzie Ojca, które nas wyswobadza i prowadzi do pełni życia. Wówczas będziemy mogli jak psalmista szczerze wyznać dobremu Bogu: „Dobrze to dla mnie, że mnie poniżyłeś” (Ps 119,71) i wraz z Maryją zaśpiewać Mu w każdej sytuacji czystą pieśń wdzięczności, uwielbiając Jego nieskończone miłosierdzie.