Fragment książki "Rozmowy z Pawłem z Tarsu", który publikujemy za zgodą Wydawnictwa Edycja Świętego Pawła
Zadziwiające, doprawdy...
Przyglądając się temu z boku, każdy odczuwałby jedynie drobny niepokój przed samym przekroczeniem owej bariery, lecz szczęście uczniów pociągałoby go tak mocno, że z własnej woli uczyniłby czym prędzej krok „poza zasłonę". Śmierć przedstawiałaby mu się jako ta, która wprowadza w prawdziwie pełne życie, a nie je odbiera. Z powodu grzechu samo przejście jest niestety bolesne - jak choroba. Zanim zaczniesz odczuwać zbawienne skutki wstrzykiwanego lekarstwa, najpierw odczujesz lekkie ukłucie. To niewygórowana cena, jaką płaci człowiek.
Patrząc na czyjąś śmierć, nie widzimy jednak owego spotkania z Jezusem... Ludzie zaś boją się tego, co nieznane.
I dlatego wielu woli dźwigać krzyż na ziemi, niż zażywać szczęścia w niebie. Nie zmierzamy jednak w jakiś nieznany świat. Zmierzamy ku temu, co jest nam bliskie i drogie, gdyż już obecne w nas poprzez tajemnicę Kościoła. Nie widzimy tego, lecz odczuwamy w sobie. Sam gorąco pragnąłem spotkania z Chrystusem i z radością go wyczekiwałem (Flp 1,23). Jeżeli obecne życie, niedoskonałe pod tyloma względami, stanowi dla ludzi tak wielką wartość i tak ich cieszy, to o ileż bardziej samo niebo! Stan nieba jest tym, czego każdy najbardziej pragnie. Nie warto trzymać się kurczowo ciasnej i ciemnej garderoby, kiedy proszą na salony.
Na salony?
Tak. Zmierzamy „[...] do miasta Boga żywego, Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie, do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach, do Boga, który sądzi wszystkich, do duchów sprawiedliwych, które już doszły do celu, do Pośrednika Nowego Przymierza - Jezusa, do pokropienia krwią, która przemawia mocniej niż krew Abla" (Hbr 12, 22-24). Jesteśmy wszyscy zaproszeni na uroczyste zebranie w niebie, przed majestatem Stwórcy, który jest naszym najdroższym Ojcem. Zmierzamy do domu naszego Taty, który wyczekuje nas z utęsknieniem. Stoi w progu domu i czule tuli do serca każdego, kto przybywa.
Łatwo ci powiedzieć... Syty nie zrozumie głodnego.
Zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego Bóg wychodzi wszystkim naprzeciw - zanim jeszcze wejdą w progi Jego domu - i staje się każdemu tak bliski, że odczuwa Go w sobie. Ta bliskość uwalnia od niepokojów i lęków. Czy nigdy nie spotkałeś się z przypadkiem, że ktoś nie chciał się pogodzić z własnym odejściem, że buntował się i walczył? A kiedy wreszcie nadszedł jego koniec, pogodnie przyjął swój los i z dziecięcą ufnością zawierzył wszystko Bogu. To sam Chrystus, nasz Brat (Hbr 2, 11 i 17), wyszedł mu naprzeciw i wprowadził do domu Ojca.
Przychodzą mi na myśl słowa Carlo Carretto z książki „Droga bez końca", gdzie pięknie wypowiada się na temat dojrzewania do nieba.
Chodzi ci zapewne o ten fragment, w którym pisze, że kiedy był młodzieńcem, dostrzegał Boga we wszechświecie, w wieku średnim widział Go w drugim człowieku, a kiedy się zestarzał, zaczął Go już odczuwać w sobie samym. Ileż w tym prawdy! Młodość ma w sobie rozmach i zachwyca się wielkością, ale przeoczy często drobne rzeczy. Wiek średni przejawia się już dojrzałością i wrażliwością, która docenia drobne sprawy i umie się nimi cieszyć. Nie szuka szczęścia w zaświatach - znajduje je wokół siebie. Ale to dopiero w starości, kiedy wreszcie uznajesz swą niemoc, dopuszczasz do siebie Boga. Wtedy staje u twego boku i jest ci taki bliski, wręcz namacalny, a trzymając za rękę, prowadzi do pełnego zjednoczenia ze sobą. Nie musi cię zabierać w zaświaty, bo On jest tam, gdzie ty jesteś.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |