W lectio divina chodzi o żywy kontakt ze słowem, o słowo, które do nas osobiście dochodzi, o subiektywny odbiór słowa Bożego.
W naszym czytaniu nie możemy jednak zapominać o podstawowej prawdzie, że Pismo Święte jest powierzone Kościołowi. Doświadczenie uczy, że subiektywizm może zaprowadzić człowieka na manowce. Jaką mam bowiem pewność, że sens, jaki mi się objawił, jest rzeczywiście podany mi przez Boga? Same kryteria subiektywne nie wystarczają. Potrzeba odnieść się do Kościoła – autentycznego depozytariusza słowa Bożego. To, co w lectio divina Pan Bóg chce mi osobiście powiedzieć, nie może być sprzeczne z obiektywną prawdą dotyczącą tego fragmentu. On chce mi – być może – powiedzieć coś więcej niż zawiera sama racjonalnie uchwytna prawda zawarta w tekście. Być może chce mnie wprowadzić w szczególną zażyłość z sobą, ale zawsze jest to ubogacenie obiektywnie uchwytnej prawdy, a nie jej zaprzeczenie czy podważenie. Przykład takiego ubogaconego odczytania przykazań dał nam sam Pan Jezus w tak zwanym Kazaniu na górze. Nie zmieniając przykazań Starego Przymierza, ukazał ich prawdziwą głębię wyrastającą z wsłuchania się w nie (zob. Mt 5,17–48).
Klasycznym przykładem osobistego odczytywania słów Pisma Świętego był moment nawrócenia św. Augustyna opisany przez niego w ósmym rozdziale Wyznań:
I nagle słyszę (...) „Weź to, czytaj! Weź to, czytaj!” (…) Chwyciłem książkę, otworzyłem i czytałem w milczeniu słowa, na które najpierw padł mój wzrok: …nie w ucztach i pijaństwie, nie w rozpuście i rozwiązłości, nie w zwadzie i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, a nie ulegajcie staraniom o ciało i jego pożądliwości (Rz 13,13–14). Ani nie chciałem więcej czytać, ani nie było to potrzebne. Ledwie po doczytaniu tych słów, stało się tak, jakby do mego serca spłynęło strumieniem światło ufności, przed którym cała ciemność wątpienia natychmiast się rozproszyła. Zaznaczywszy to miejsce palcem – czy jakimś innym znakiem, nie pamiętam – zamknąłem książkę i już ze spokojną twarzą powiedziałem Alipiuszowi, co się stało.
Jednocześnie Alipiusz, przyjaciel Augustyna, otrzymał słowo dla siebie: A słabego w wierze przyjmujcie (Rz 14,1). Te słowa, które wcześniej nieraz czytali i rozważali, teraz odczytane jako skierowane do nich osobiście przez Boga, przemieniły ich życie. W ten sposób ich lectio – „czytanie”, stało się prawdziwie „czytaniem Bożym” – lectio divina.
To odczytanie Bożego słowa i przyjęcie go z całym zawierzeniem jest procesem odwrotnym do tego, co się stało w opisie rajskiego grzechu. Tam człowiek będący prawdziwie dzieckiem Bożym, pełen ufności, został zwiedziony i doprowadzony do zwątpienia w Bożą bezinteresowną miłość. Dlatego zaczął szukać dla siebie pełni poznania i życia w rzeczach stworzonych, niezależnie od Boga. Przestał słuchać Boga, a zaczął słuchać swoich namiętności. One doprowadziły go do grzechu i tego wszystkiego, co z grzechu wynika: braku jedności i ufności, walki o swoje, o znaczenie, o to, kto jest ważniejszy itd. (zob. Rdz 3,1–8). Prawdziwe lectio divina na powrót wprowadza nas w zażyłą więź z Bogiem jako naszym Ojcem i jednocześnie z innymi ludźmi jako naszymi braćmi i siostrami.
Najwłaściwszym miejscem czytania słowa Bożego pozostaje Kościół, a w nim liturgia. Tutaj to słowo brzmi najpełniej, gdyż podczas liturgii stoimy przed Bogiem jako „zgromadzenie święte”, przez Niego samego zwołane i jako takie zgromadzenie słuchamy Go i oddajemy Mu cześć. Na ile to stanie się prawdą w naszym przeżywaniu, zależy od nas: od tego, czy prawdziwie jesteśmy zgromadzeniem w Jego imieniu, co oznacza, że żyjemy tym samym Duchem i w tym Duchu sprawowana jest liturgia, w której dane jest nam zrozumienie Bożego słowa. Liturgia właściwie przeżywana uczy nas czytania.
Podczas Eucharystii, która rozpoczyna się liturgią słowa Bożego, po czytaniach biblijnych następuje homilia, czyli słowo, w którym – tak to przynajmniej powinno być (!) – Kościół przez usta głoszącego stara się aktualnie odczytać słowo Boże skierowane do nas tu i teraz. Właśnie o to samo chodzi w indywidualnym czytaniu: o odczytanie słowa Bożego dla siebie, tak jak nam chce je przekazać Pan Bóg. Nie chodzi po prostu o odczytanie go pod dyktando naszych obecnych potrzeb, choć czasem może ktoś w ten sposób szukać dla siebie światła. Nie chodzi także po prostu o odnalezienie dla siebie wskazówki czy sensu sytuacji w kontekście egzystencjalnych doświadczeń, choć i w tym często Pismo Święte bywa wielką pomocą i rzeczywiście odsłania nam jakoś prawdę, której wcześniej nie dostrzegaliśmy. Chodzi raczej o wsłuchanie się w głos Boga, o usłyszenie Jego słowa zgodnie z Jego intencją. Oznacza to, że nie możemy narzucać Mu z góry jakichkolwiek własnych kryteriów odbioru i zrozumienia, bez nastawień z góry na oczekiwane treści. Bóg daje nam wolność, ale też dla siebie domaga się wolności w nas, bo tylko wówczas może powiedzieć nam coś rzeczywiście nowego, czego jeszcze nie wiemy, a nawet nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić czy oczekiwać.
Dlatego też czytanie Pisma Świętego należy ściśle powiązać z modlitwą. W liście Kongregacji ds. Nauki Wiary „O niektórych aspektach medytacji chrześcijańskiej” czytamy:
Dlatego Kościół poleca lekturę słowa Bożego jako źródła modlitwy chrześcijańskiej i równocześnie zachęca do odkrywania głębokiego sensu Pisma Świętego poprzez modlitwę, by czytanie Biblii stało się „rozmową między Bogiem a człowiekiem. Gdyż do Niego przemawiamy, gdy się modlimy, a Jego słuchamy, gdy czytamy boskie wypowiedzi” (6; KO 25).
W naszej monastycznej tradycji istnieje praktyka tak zwanej „medytacji benedyktyńskiej”, która jest formą lectio divina. Polega ona na powolnym, spokojnym czytaniu Pisma Świętego, w którym wsłuchujemy się w słowa i dopuszczamy je aż do samego serca. Kiedy jakieś słowo trafi i zabrzmi w sercu, czytanie należy przerwać. Niech wybrzmi to, co Bóg chciał powiedzieć. Zazwyczaj trwa to krótko. Nie należy wówczas próbować przedłużać tego, co się wydarzyło we wnętrzu np. przez rozwijanie własnych rozmyślań bądź przez wyobraźnię. Trzeba spokojnie zacząć uważnie czytać dalej, aż znowu coś poruszy nasze serce i zabrzmi w naszym wnętrzu: Mów Panie, bo sługa Twój słucha. Takie czytanie jest otwarciem na spotkanie z żywym Bogiem. Później, kiedy odłożymy Pismo Święte, pozostaje wiele do przemyślenia, rozważenia, przetrawienia. W tradycji monastycznej nosi to nazwę ruminatio (dosłownie: „przeżuwanie”). Dalszy czas staje się kontynuacją tego spotkania, modlitwą czy dialogiem, który może nawet przechodzić w spór. Jednakże powrót do lectio divina ponownie zamienia nas całych w słuch wobec Bożego słowa, przez które ostatecznie chodzi o spotkanie, żywą więź z Nim samym, co wyraża fatyczna funkcja języka. Chodzi ostatecznie o spotkanie Boga w Jego żywym słowie.
Fragment książki „Usłyszeć Słowo Boże”
Włodzimierz Zatorski OSB – urodził się w Czechowicach-Dziedzicach. Do klasztoru wstąpił w roku 1980 po ukończeniu fizyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pierwsze śluby złożył w 1981 r., święcenia kapłańskie przyjął w 1987 r. Założyciel i do roku 2007 dyrektor wydawnictwa Tyniec. W latach 2005–2009 przeor klasztoru, od roku 2002 prefekt oblatów świeckich przy opactwie. Autor książek o tematyce duchowej, między innymi: “Przebaczenie”, “Otworzyć serce”, “Dar sumienia”, “Milczeć, aby usłyszeć”, “Droga człowieka”, “Osiem duchów zła”, “Po owocach poznacie”. Od kwietnia 2009 do kwietnia 2010 przebywał w pustelni na Mazurach oraz w klasztorze benedyktyńskim Dormitio w Jerozolimie. Od 2010 do 2013 był mistrzem nowicjatu w Tyńcu. W latach 2013-2015 podprzeor. Obecnie pełni funkcję asystenta Fundacji Opcja Benedykta.