Ukryta misja

Nie chodzi tylko o to, że Bóg zeruje Szawłowi licznik dokonanego w życiu zła. W wybaczeniu jest coś więcej.

Mamy do czynienia z człowiekiem, o którym słyszeliśmy, że „dyszał żądzą zabijania”. Można by wprost przetłumaczyć: „oddychał chęcią zabijania”. Czujecie to? Kiedy w dusznej sali zaczyna brakować tlenu, zaczynamy fizycznie czuć, jak ważne jest świeże powietrze. Jak wszyscy potrzebujemy tlenu do oddychania, tak Szaweł potrzebował do życia nienawiści.

To jest straszny stan człowieka, tym bardziej że ta jego nienawiść jest motywowana religijnie. Szaweł jest gotów zabijać ludzi w poczuciu, że taka jest wola Boża, że Bóg właśnie tego od niego oczekuje. Zabijanie w imię Boga jest strasznym bluźnierstwem. Nienawiść w imię Boga jest bluźnierstwem. Traktowanie ludzi jako wrogów w imię Boga jest bluźnierstwem, obrazą Boga, bałwochwalstwem. Szaweł jako człowiek jest w dramatycznej sytuacji – myślę, że znacznie gorszej niż tych jedenastu apostołów, do których przyszedł Jezus. Oni mieli kłopoty z przyjęciem tego, że On zmartwychwstał – byli przestraszeni, oporni – ale nie mieli w sobie nienawiści, i to jeszcze podbudowanej fałszywym obrazem tego, kim jest Bóg.

Szaweł zostaje uzdrowiony, jest to jednak długi proces. Uzdrowienie nie polega jedynie na tym, że Jezus mu wybacza, choć był przez niego prześladowany. Nie chodzi tylko o to, że Bóg zeruje Szawłowi licznik dokonanego w życiu zła. W wybaczeniu jest coś więcej – jest znów ukryta misja. Jezus tłumaczy Ananiaszowi: „Idź, go wybrałem go sobie [Szawła – red.] za narzędzie. On zaniesie moje imię do pogan i królów, i do synów Izraela” (Dz 9, 15). Polskie tłumaczenie nie oddaje do końca wymowy tekstu oryginalnego, który święty Łukasz zapisał po grecku. W oryginale padają słowa: „Idź, bo on jest naczyniem wybrania”. (…) Wiara Jezusa w Szawła jest więc taka, że Jezus sobą, swoim imieniem, wypełni go w całości, tak jak się wypełnia kielich winem; że Szaweł będzie takim właśnie naczyniem na Boga. I nie będzie się liczyło tylko to, co potrafi powiedzieć – gadać to każdy umie, zwłaszcza jeśli go nauczą w seminarium – ale to, że ma Boga w sobie. Ten, kto niesie Boga ze sobą, nie musi wiele mówić.

Zobaczcie: przebaczenie, jakiego Bóg nam udziela, nie sprowadza się tylko do usunięcia z nas grzechu, zła. Przebaczenie jest zawsze domknięte powołaniem do dobra. Człowiek, który był wypełniony nienawiścią, zostaje wypełniony imieniem Boga i to staje się jego misją.

(…)

Kiedy komuś przebaczasz, nie mówisz mu: „W porządku, żyj sobie spokojnie, tylko najlepiej, żebyśmy już nie mieli ze sobą nic wspólnego”. To byłoby straszne „wybaczenie”. Niby ci wybaczyłem, ale mam cię serdecznie w nosie. Prawdziwe wybaczenie dokonuje się wtedy, kiedy wierzysz w człowieka, który ci zawinił, wierzysz, że wciąż stać go na dobro, i kiedy się tego dobra po nim spodziewasz, a nawet sam go do niego uruchamiasz. Dopóki nie pragniesz od niego dobra, on dla ciebie nie istnieje, jest skreślony. Co z tego, że mu teoretycznie wybaczyłeś? Człowiek zostaje naprawdę uzdrowiony nie wtedy, kiedy zostaje mu odpuszczony grzech, tylko kiedy zdobywa się na miłość. Wtedy jest zdrowy. (…)

Jedną z pierwszych scen przedstawiających uzdrowienie przez Jezusa w Ewangeliach jest uzdrowienie teściowej Szymona. Jezus przychodzi do domu Szymona, późniejszego świętego Piotra, i zastaje jego teściową leżącą w gorączce. Uzdrawia ją – jedne zapisy mówią, że rozkazał gorączce opuszczenie chorej, inne, że podniósł tę kobietę za rękę – a potem, co istotne, teściowa Szymona wstaje i usługuje przybyszom. To jest oznaką jej zdrowia: że może służyć innym, a nie że ją gorączka opuściła. Można nigdy w życiu nie mieć gorączki i być skończonym egoistą.

To jest bardzo trudna lekcja. Z dalszych rozdziałów Dziejów Apostolskich dowiadujemy się, że kiedy Szaweł przyszedł do Jerozolimy, nikt z nim nie chciał rozmawiać. Słyszeli, co się z nim stało, szeptali nawet między sobą (żeby nie powiedzieć: plotkowali) o jego nawróceniu, ale kiedy przyszedł, zastał wszystkie drzwi zamknięte. Nie znacie tego z doświadczenia? Jesteśmy specjalistami od takiego zachowania. Bóg nawraca ludzi, ale kiedy ci ludzie do nas przychodzą, my im mówimy: „Nic nam do was”. „Pan Jezus wam wybaczył, w porządku, ale my od was niczego nie chcemy”.

Pamiętam jeszcze ze swoich czasów krakowskich napis na murze: „Bóg wybacza, Cracovia nigdy”. Cracovia może nie wybaczać, ale Kościół Boga zawsze powinien. Tymczasem my jesteśmy w stanie wypominać ludziom, co robili dwadzieścia, trzydzieści, pięćdziesiąt lat temu, zarówno w życiu osobistym, publicznym, jak i w Kościele. Niesamowite wybaczenie, rzeczywiście… Już Stary Testament mówi, jak dalece, jak radykalnie Bóg nam wybacza: tak, że nasze grzechy wrzuca w głębokości morza. Warto sobie to wyobrazić: wrzucasz kamień do jakiegoś rowu w oceanie. Nigdy już stamtąd nie wypłynie. Tak właśnie przebacza Bóg.

Przypomina mi się historia o dwóch góralach, którzy wracają z rekolekcji. Podczas nauk kaznodzieja wezwał wszystkich do pojednania. Posłuszni tej nauce, podali sobie ręce i jeden mówi do drugiego: „No, to wybaczam ci, życzę ci tak dobrze jak ty mnie”. A drugi na to: „Znowu zaczynasz?”. Nieraz mówimy komuś, że mu wybaczamy, ale jego grzech w nas żyje, drąży cały czas nasze myśli i wyskakuje z nas na każdym kroku, na pierwsze żądanie. Nasze drzwi pozostają przed tą osobą zamknięte.

I jeszcze jedna ważna rzecz. Jezus nakazuje w Ewangelii: „Idąc na cały świat, przepowiadajcie Dobrą Nowinę całemu stworzeniu”. Idąc. Ananiasz siedzi sobie spokojnie w domu, gdy Chrystus mu się objawia i mówi: „Wstań, idź na ulicę Prostą i zapytaj o Szawła z Tarsu, bo on już cię widzi w swojej modlitwie”. Wstań i idź. I naprawdę nie chodzi tu o to, by Ananiasz przeszedł kilkaset metrów po ulicach Damaszku. Ananiasz ma do pokonania o wiele dłuższą drogę, która jest w nim, nie na zewnątrz. Jest to droga od strachu do miłości.

„Panie, słyszałem, ile zła ten człowiek narobił Twoim uczniom w Jerozolimie. Ma on władzę od arcykapłanów więzić każdego, kto jest Twoim uczniem. Słyszałem…”. Ale Jezus odpowiada: „Idź”. Ananiasz idzie więc, wchodzi do domu Szawła i mówi: „Szawle, bracie”. Myślę, że jest to najpiękniejsze zdanie w całym Nowym Testamencie. Szawle, bracie.

To ogromna droga do pokonania: od „Ja słyszałem…” do „Szawle, bracie”. Kościół jest na tej drodze od jakichś sześćdziesięciu lat, to jest od czasów Soboru Watykańskiego II. Obaj papieże soboru – Jan XXIII, święty, który ten sobór zwołał, i Paweł VI, święty, który go zamknął – w swoich tekstach mówią do nas tak: przestańcie traktować świat jako swojego wroga. Wyjdźcie do niego z przyjaźnią!

Nie chodzi o to, żeby włożyć różowe okulary i pomyśleć, jaki ten nasz świat jest cacy. Pod wieloma względami świat nie jest cacy. Paweł VI pisał, że jesteśmy dzisiaj świadkami zderzenia się dwóch religii: chrześcijaństwa – religii Boga, który stał się człowiekiem – i religii człowieka, który chce być Bogiem. Widzimy, że ta diagnoza jest coraz bardziej aktualna. Co robić wobec tego? Wiemy dobrze, co robił Kościół przed soborem. Mówił: rozwiązaniem jest anatema, klątwa, niech ci ludzie, którzy prezentują niekatolickie postawy, będą wykluczeni. Nie ma dla nich miejsca w Kościele! Szlaban! A Paweł VI mówi tak: tym, co nas obowiązuje, jest przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Musimy spojrzeć na człowieka w świecie jako tego, który został pobity, poraniony, i wyjść do niego z miłością.

Na koniec soboru Paweł VI napisał osiem krótkich listów do ośmiu różnych grup ludzi, między innymi do młodzieży, do kobiet, do grup zawodowych, takich jak artyści czy politycy. W każdym z tych listów powraca słowo „przyjaźń”. Paweł VI w imieniu Kościoła mówi: oferujemy wam swoją przyjaźń. Dla mnie najbardziej wstrząsający jest list do robotników, w którym papież mówi: „Wiem, że możecie nam nie wierzyć”. Miał świadomość, że w dziewiętnastym wieku Kościół stracił robotników, bo nie stał po ich stronie. Pisze więc: macie prawo mi nie wierzyć, ale proszę, spróbujcie nam zaufać, przyjmijcie naszą przyjaźń. To jest właśnie owo „Szawle, bracie!”.

Mamy ogromną drogę do przejścia. Nie chodzi w niej o kilkadziesiąt metrów, chodzi nieraz o przekroczenie kilku pokoleń, a przede wszystkim – własnych zahamowań, ograniczeń, uprzedzeń, własnej pamiętliwości. Jeśli chcecie iść ewangelizować, nie możecie iść w innym duchu.

Nie wychodzimy do świata, żeby mu powiedzieć, że jest podły. Wychodzimy do świata, żeby mu powiedzieć: „Bóg cię kocha”. I żeby mu pokazać własną postawą, jak kocha. „Szawle, bracie”. Nie ma innej ewangelizacji.

*

Powyższy tekst jest fragmentem książki "O bliskości. Jak żyć razem w podzielonym świecie". Autor: abp Grzegorz Ryś. Wydawnictwo: Znak.

Ukryta misja

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| BIBLIA, KSIĄŻKI

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama