Lepiej znać prawdę, niż się łudzić - zwykł mawiać profesor Hałaczek, wspominając upokorzenia, jakie spotkały człowieka wraz z rozwojem nauki. Fakt. Dopiero znając gorzką prawdę można znaleźć sensowne pocieszenie.
Jakie upokorzenia? Ano najpierw człowiek został przez uczniów Kopernika wyrzucony z centrum Wszechświata. Potem upokorzył nas Darwin, mówiąc, że pochodzimy od wspólnego z małpą przodka. A na koniec Freud, twierdząc, że całe nasze działanie motywowane jest tylko jednym. Wiadomo czym. Paradoksalnie jednak, to poznanie prawdy o nas samych tylko uwypukliło wielkość bezinteresownej Bożej miłości do nas. To, co gorzkie, stało się słodkie. Czy nie tak jest, kiedy człowiek pozbywa się złudzeń co do swojego życia, a staje przed sobą w całej prawdzie? Najpierw boli. Ale potem dostrzega się, że wcale nie jest tak źle, jak się wydawało. Dlatego nie wzdrygam się, gdy czytam u Koheleta:
Lepsze jest dobre imię niż wonne olejki,
a dzień śmierci niż dzień urodzenia.
Ludzie zazwyczaj zwracają uwagę na owe wonne olejki. Czyli bogactwa, zaszczyty. Ale gdy się zastanowić, dobre imię jest znacznie cenniejsze.
Czy może być coś dobrego z Rudy Śląskiej? I to z dzielnicy zwanej swojsko Fryncitą? Parafraza ewangelicznego pytania o pochodzącego z Galilei Jezusa aż ciśnie się na usta. Samo serce Czarnego Śląska. Trochę starych, całkiem urokliwych kamienic z czerwonej cegły, trochę mniej czy bardziej zaniedbanych familoków. I bloki. Ani to stolica kultury, ani – poza pracowniczymi działkami i niewielkim parkiem - miejsce ciszy i spokoju. O czym dobitnie świadczą ceny mieszkań, znacznie niższe niż w całkiem bliskich Katowicach. A jednak dla mnie, tutaj urodzonego, miejsce niezwykłe. I nie chodzi tylko o przepiękny kościół, do którego wejścia strzegą kamienne lwy, ale o ludzi. A to spotykam katechetkę, która mnie przygotowywała do wczesnej komunii, a to panią z pobliskiego sklepu, której nawet do głowy nie przyjdzie, gdy przechadzam się między półkami, że mógłbym coś ukraść. I te „dzień dobry” na ulicy. Sąsiadka, były uczeń – dziś adwokat, jakiś ministrant. Być może przeprowadzka do jakiejś "dobrej" dzielnicy mogłaby być znakiem społecznego awansu. Ale cóż to znaczy wobec życzliwości ludzi, których na co dzień spotykam?
Tak, naprawdę dobre imię lepsze jest niż przepych i wonne olejki. Ale choć życie jest tak urokliwe, chyba faktycznie dzień śmierci lepszy jest od dnia urodzenia. Spacer po „moim” cmentarzu, na którym co roku przybywa grobów znajomych, coraz bardziej mi to uświadamia. Dzień narodzin jest początkiem bólu. Nawet nie chodzi o te codzienne kłopoty. Ale o sam fakt, ze kiedyś przyjdzie się rozstać ze wszystkim, co się w życiu pokochało. Dzień śmierci dla Koheleta był dniem ustania tego bólu. Już nie było tęsknoty. Dla nas, żyjących po zmartwychwstaniu Jezusa, dzień śmierci nabiera nowego wymiaru. Wszak – jak wierzymy – to początek radości bez końca. Dzień, w którym mają się ziścić wszystkie nadzieje. Trzeba więcej?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |