Człowiek budować, owszem, może. Ale przyspieszyć wzrost drzewa – już nie bardzo. A wiara budowlą raczej nie jest.
Z cyklu Inne królestwo
Młodzi wypisują się z lekcji religii; wiara upada – słyszymy dość często. I chyba też dość często sami tak uważamy. Marna to pociecha, że gdyby język polski był przedmiotem nieobowiązkowym i odbywał się na pierwszej albo ostatniej lekcji, też by się wypisywali. Skądinąd to prawda: młodzi rzadko traktują szkołę jak coś, co ma przed nimi otworzyć świat; częściej jako przykry obowiązek. Nie inaczej przecież było w czasach ich rodziców i dziadków. Ale nie zmienia to faktu, że ci dziś młodzi nie wydają się mocno wierzący. Raczej cieszylibyśmy się, gdyby choć trochę tej wiary w nich zostało, prawda? A starsi? Pomińmy milczeniem. No to co? Koniec z chrześcijaństwem? Niebawem, wszystkie kościoły zamienimy na muzea, sale koncertowe czy restauracje? Być może, kto wie. Ale przecież prócz tego walca kulturowych przemian naszego społeczeństwa, którego – jak się wydaje – nic nie jest w stanie zatrzymać, prócz upajania się własnym „ja”, przez które człowiekowi zaczęło się wydawać, że jego myśl ma moc kształtowania natury wedle własnych pomysłów, jest jeszcze potęga Bożej łaski. Nie sprawimy, że zacznie spełniać nasze oczekiwania, nie zaplanujemy jej działania tak, że będziemy mogli powiedzieć, że „nas wsparła”... Prawda? Dziwnie trochę myślimy: Bóg ma nas wspierać w naszych pomysłach. A powinno być na odwrót... Tak, tego nie jesteśmy w stanie zrobić. Ale Bóg jest! I działa. Kiedy chce i jak chce.
Płonne nadzieje? Ano o tym uczył nas sam Jezus. W obrazie ziarnka gorczycy i zaczynu; kolejnej przypowieści z 13. rozdziału Ewangelii Mateusza.
Inną przypowieść im przedłożył: „Królestwo niebieskie podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posiał na swej roli. Jest ono najmniejsze ze wszystkich nasion, lecz gdy wyrośnie, jest większe od innych jarzyn i staje się drzewem, tak że ptaki przylatują z powietrza i gnieżdżą się na jego gałęziach”.
Powiedział im inną przypowieść: „Królestwo niebieskie podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż się wszystko zakwasiło”..
Małe ziarno, które staje się wielkim drzewem. Tak, bo gorczyca w klimacie Ziemi Świętej może mieć i 4 metry... Tak jest też z królestwem niebieskim. Jego początek jest maleńki, trudno zauważalny. Ale Bóg, który tak stworzył świat, że z małego ziarenka potrafi wyrosnąć wielkie drzewo, daje też duchowe siły temu Królestwu; z małego może w stać się wielkim. W zaskakujący, mało zrozumiały dla człowieka sposób. Tak jak zaskakujące i mało zrozumiałe dla człowieka (zwłaszcza niemającego dzisiejszej wiedzy z biologii) musi być to, że z ziarenka wyrasta wielkie drzewo. I to dość szybko.
Czy chodzi tylko o historię? O to, że z małej grupy uczniów w zapyziałej rzymskiej prowincji, jaką były Galilea czy Judea wyrósł wielki, obejmujący dziś cały świat Kościół? Chyba nie tylko. To stała cecha Bożego królestwa. Jeśli Bóg zechce, praktycznie z niczego powstaje wielkie coś; z tego, co ledwie widać, wyrasta wielkie, którego trudno nie zauważyć. Dziś może się wydawać, że takiego chrześcijaństwa w naszych społeczeństwach mało. Że liche, coraz mniej znaczące. Ale jeśli Bóg zechce, na przekór ludzkim oczekiwaniom stanie się wielkie.
Podobnie może być z tym królestwem niebieskim, które jest w ludzkim sercu. Często jest małe. Nie widać go. Wydaje się, że nic z tego nie będzie. Że nawet jeśli w duszy konkretnego człowieka jakieś ziarenko wiary jest, to przecież stanowczo jej za mało. Bóg jednak może wszystko. W sposób, którego nie możemy ogarnąć rozumem, zaskakujący, niespodziewany, może sprawić, że liche ziarenko wiary stanie się sporym, mocnym drzewem.
A podobieństwo Królestwa do zaczynu? Generalnie jego wymowa jest taka sama, jak obrazu ziarenka gorczycy. O ile jednak w tym pierwszym powstaje w przestrzeni jakaś nowa jakość – wśród wielu innych roślin wyrasta i drzewo gorczycy – to obraz zaczynu każe nam oczekiwać, że cała stara rzeczywistość zostaje wskutek działania owego zaczynu przemieniona. Nie ma już „starego ciasta”; całe ma nową jakość. Nie jest więc to wzrastanie Królestwa, ale przemienianie wszystkiego w Królestwo. To obraz idący niejako krok dalej niż przypowieść o ziarenku gorczycy.
Znów możemy w kontekście tego obrazu spojrzeć na historię; na Kościół, który z biegiem czasu ogarniał coraz większą część różnych społeczeństw, tak że stały się całe (nominalnie) chrześcijańskimi. Znów możemy powiedzieć, że to nadzieja dla nas, dziś; że o ile chrześcijanie będą dobrym (!) zakwasem, to Bóg w tajemniczy sposób sprawi, że chrześcijańskie staną się całe społeczeństwa. A w odniesieniu do konkretnego człowieka - jeśli jest w nim odrobina zaczynu, to Bóg może łatwo sprawić, że stanie się chrześcijaninem pełną gębą. Ale ta przypowieść skłania też do innych przemyśleń.
Co się właściwie stało, że społeczeństwa chrześcijańskie zaczęły odwracać się od Jezusa? Bóg jeden wie, ale próbując to ocenić czysto po ludzku można zapytać, czy faktycznie były to społeczeństwa chrześcijańskie? Bo może były tylko nominalnie chrześcijańskie? Może było to chrześcijaństwo w dużej mierze fasadowe, a społeczeństwa, pozostając pogańskie, chrześcijaństwem były jedynie przypudrowane? Nie chodzi o to, by surowo osądzać dawne pokolenia. Ale jeśli, jak wiemy z historii, było w tych społeczeństwach wiele niesprawiedliwości, wyzysku, krzywd, to czyż w istocie nie na tym właśnie polegał problem? Rewolucja francuska, w Meksyku, w Hiszpanii, w Rosji czy niemiecki narodowy socjalizm pojawiły się przecież w społeczeństwach, gdzie dominującą rolę dogrywały różne wyznania chrześcijańskie. I choć mnożyły nieprawości, były też, trzeba to przyznać, reakcją na jak najbardziej realne krzywdy. Pytanie o to, czy zaczyn, którym chrześcijanie mieli być dla tych społeczeństw, wskutek ludzkiego grzechu zepsuł się tak, że „ciasto społeczeństw” nie zostało zakwaszone, a jedynie posypane cukrem chrześcijaństwa, wydaje się zasadne. Jeśli odpowiedź brzmi twierdząco, to nic dziwnego, że Bóg dziś dopuszcza, iż ta struktura jakiejś jedności społeczeństw, państw z Kościołem się rozpada. To nie było dobre ciasto królestwa niebieskiego.
I drugie pytanie, na które w kontekście przypowieści o zaczynie warto sobie odpowiedzieć. Pytanie o to, jakim jesteśmy zaczynem. Bo jeśli wcale nie jesteśmy zaczynem, tylko kawałkiem trochę innego ciasta, to nic dziwnego, że nie zakwaszamy ciasta dzisiejszych społeczeństw. To jest pytanie o to, na ile jesteśmy dla świata światłem, na ile jesteśmy solą (obrazy z Kazania na górze), by ludzie patrząc na nas mogli chwalić niebieskiego Ojca. Jeśli sami jesteśmy poganami czy ateistami, lekko tylko chrześcijaństwem przypudrowani, nikogo nie pociągamy do Chrystusa. A być chrześcijaninem znaczy nie tylko deklarować wiarę w Chrystusa, ale i żyć tak, jak On uczył.
Obie te Jezusowe przypowieści pokazują, że jeśli o coś nam trzeba się martwić, to nie o to, że Kościół wydaje się w odwrocie. Bóg może przecież sprawić, że z małego i lichego szybko wyrośnie wielkie i mocne, że odrobina zaczynu zakwasi całe ciasto. Martwić się trzeba tym, czy sami jesteśmy dobrym zakwasem; czy jesteśmy naprawdę solą ziemi i światłem świata. Bo Bóg za malowaniem trawników, żeby z pozoru było dobrze, to raczej nie przepada.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |