O tym, jak głosić słowo Boże w języku migowym, królestwie niepomalowanym na niebiesko i uczeniu się prostoty mówi ks. Krzysztof Patas, duszpasterz niesłyszących w archidiecezji katowickiej.
Agnieszka Huf: Jak ksiądz trafił do świata osób niesłyszących?
Ks. Krzysztof Patas: Pracuję z nimi od 2007 roku. W naszej diecezji klerycy podczas nauki w seminarium może wybrać się na dodatkowe zajęcia z języka migowego. Poszedłem – jak wielu kolegów – z czystej ciekawości. Teraz w naszej diecezji jest 12 duszpasterzy niesłyszących, kolejnych kilkunastu księży trochę miga, ale z racji na inne obowiązki nie angażuje się już w pracę z niesłyszącymi. Na skalę Polski mamy naprawdę prężnie rozwinięte duszpasterstwo.
Co, oprócz języka, wyróżnia pracę z niesłyszącymi od innych Księdza zadań?
Język migowy na pewno robi na słyszących największe wrażenie. Ale praca z niesłyszącymi to coś więcej niż tylko "miganie" - to wejście do specyficznego świata. Trzeba się wczuć w ich sposób myślenia, ich sytuację i styl życia.
Brak słuchu to nie tylko kwestia samego odbioru dźwięków, ale coś, co kształtuje cały sposób myślenia. Jak to wpływa na głoszenie Chrystusa?
Trzeba pamiętać, że język polski dla niesłyszącej osoby jest językiem obcym. Jeśli ktoś stracił słuch w wieku 5 lat czy później, to zazwyczaj całkiem wyraźnie mówi i jego sposób myślenia też jest bardziej zbliżony do myślenia ludzi słyszących. Sam język niesłyszących – język znaków – w zasadzie nie potrafi przekazać abstrakcji. Zatem pojęcia abstrakcyjne trzeba objaśniać opisowo. Znaki muszą być oparte o jakąś rzecz dotykalną, widzialną. Przykład: kiedy mówimy "Królestwo Niebieskie", to my się z kontekstu domyślamy, że chodzi o Królestwo Pana Boga. A Głuchy może zapytać: a to tam wszystko jest na niebiesko pomalowane? Słowa traktują niezwykle dosłownie.
Takie duszpasterstwo musi być bardzo trudne, bo przecież wszystkie pojęcia dotyczące wiary są abstrakcyjne: łaska, grzech, miłosierdzie...
Dlatego pokazując Królestwo Niebieskie pokazuję: Królestwo Pana Boga w Niebie i na ziemi. Kiedy mówię: nie zważaj Panie na nasze grzechy to nie mogę pokazać wagi – choć taki jest źródłosłów. Ale sens tego zdania brzmi: nie licz naszych grzechów, nie bierz ich pod uwagę. A ja muszę pokazać jeszcze bardziej wprost: nie patrz na nasze grzechy. Choć i tu trzeba uważać, żeby ktoś nie pomyślał: skoro Pan Bóg nie będzie patrzeć to ja mogę zrobić coś złego. Niesłyszący mają myślenie bardzo proste, konkretne. Potrafią czytać, ale mają dużą trudność z rozumieniem słowa pisanego – to jest mniej więcej tak, jakby komuś z podstawową znajomością języka angielskiego dać tekst prawniczy czy naukowy. Przeczytamy go, ale nie zrozumiemy. Głusi mają tak nawet czytając gazetę – oni potrafią odczytać każde słowo, ale wielu z nich nie zrozumieją.
Język polski chyba swoim bogactwem nie ułatwia im życia. Co z tego, że niesłyszący pozna słowo "droga", kiedy czytając książkę natknie się na "dróżka", "ścieżka", "arteria"...
... ale może być też "droga pani", "moja droga" - i to już daje tyle możliwości pogubienia się! Trzeba to pokazać bardzo precyzyjnie, żeby niesłyszący wiedział, o co chodzi.
W takim razie nawet przeczytanie Ewangelii to nie może być "odmiganiem" tekstu z lekcjonarza.
W liturgii posługujemy się specjalnym lekcjonarzem, stworzonym przez księży dla innych duszpasterzy głuchych. To nie jest oficjalnie wydane tłumaczenie, raczej ciągle udoskonalana pomoc. Bo tę Ewangelię trzeba opowiedzieć, a wręcz zainscenizować teatrem jednego aktora. Kiedy pojawia się dialog, to ja pokazuję cudzysłowy, zmianą miejsca sygnalizuję, który z bohaterów aktualnie się wypowiada. Dosłowne odczytanie i zamiganie nie ma sensu.
Ewangelię można opowiedzieć, ale Listy Pawłowe? Albo starotestamentalne przepisy?
Kierując się dobrem duchowym naszych odbiorców, często korzystam z przywileju mszy w małych grupach i wybieram z niedzielnych czytań tylko jedno. Bywało, że traktowałem rok A, B i C wymiennie – wybierałem jeden z kompletów czytań, który najlepiej da się przekazać. Robię to niezmiernie rzadko, bo uważam, ze ważne jest to, co danego dnia w całym Kościele jest czytane, ale traktuję to jako rodzaj wyjścia awaryjnego.
A sama liturgia? Tam chyba też nie da się zamigać wszystkiego.
W trakcie Mszy Świętej staram się migać bardzo dokładnie, bo oni są do tego przyzwyczajeni – wszyscy księża migają podobnie. Choć zdarza mi się, że patrzę, jak mszę odprawiają inni księża i poznaję nowe znaki, które lepiej oddają to, co wynika z liturgii.
Na kazaniach wyjaśnia Ksiądz trudne słowa?
W kazaniu staram się mówić o tym, co się niesłyszącym najbardziej w życiu przyda. Przykład z ostatniej niedzieli: że Pan Jezus mówi „przebacz", "przebaczaj zawsze, byś sam nie nosił w sercu ciężaru”. Moim najważniejszym zadaniem jest budować dobry obraz Pana Boga, a nie rozwiązywać problemy teologiczne. Im prościej do nich mówię, tym lepiej, tym więcej skorzystają.
Co z perspektywy lat pracy jest dla Księdza najtrudniejsze w pracy z niesłyszącymi?
Zdecydowanie ciągle język, czuję się niedoskonały. Ciągle zastanawiam się też, jak dotrzeć do tych Głuchych, którzy sami do duszpasterstwa nie przyjdą. Nie ma ich na mszy dla słyszących, na kolędzie też rzadko otworzą drzwi, bo będą się bali, że i tak się z księdzem nie dogadają. Kiedyś Głusi chętniej przychodzili na msze, bo zawsze po jest agapa, a dla nich to jedna z okazji do spotkania się. Oni są niezwykle wspólnototwórczy, uwielbiają wspólne spotkania, ale teraz internet, dostępność komunikatorów z kamerkami pozwala im porozmawiać ze sobą na odległość, więc młodych coraz trudniej ściągnąć do duszpasterstwa.
A czy ta praca coś zmieniła w Księdza życiu?
Przede wszystkim uczę się nie korzystać z utartych schematów. W Kościele mamy często specyficzną mowę, pełną okrągłych zwrotów – w kontakcie z niesłyszącymi muszę jej unikać, budować głoszenie na konkretach, wiązać słowo z doświadczeniem życiowym. To mi bardzo pomaga na lekcjach z dziećmi – nauczyłem się wszystkie tematy zaczynać, wychodząc od doświadczenia, czegoś, co dziecko zna. A żeby to zrobić, sam muszę dokładnie zrozumieć Słowo Boże – dzięki temu zmienia się i moje życie.