Oszust, szaleniec, Pan czy mit?

Jezus używa w odniesieniu do siebie określenia „Ja Jestem” (gr. egō eimi) (J 8,58). W starożytnych Pismach żydowskich „Jestem” było imieniem Boga – tego Boga, który objawił się Mojżeszowi w płonącym krzewie pod górą Synaj.

Nie chciałbym być źle zrozumiany. Nie sugeruję, jakobym wtedy pierwszy raz spotkał się z myślą, że ktoś mógłby nie wierzyć w bóstwo Jezusa. Wręcz przeciwnie – już na początku studiów bardzo uważnie przeczytałem słynną książkę C.S. Lewisa Mere Christianity, w której wyjaśnia on, dlaczego między innymi nawrócił się z ateizmu na chrześcijaństwo. Lewis podaje tam klasyczny argument przeciwko powszechnemu przekonaniu, że Jezus był jedynie wielkim nauczycielem moralności albo prorokiem. Oto słowa samego Lewisa:

„Postaram się teraz zapobiec powiedzeniu przez kogoś prawdziwie absurdalnej rzeczy, którą często ludzie mówią o Chrystusie: „Jestem gotów uznać Jezusa za wielkiego nauczyciela moralności, lecz nie mogę przyjąć Jego żądania, aby Go uznano za Boga”. Jest to jedyna rzecz, której powiedzieć nie możemy. Człowiek, który byłby tylko człowiekiem i mówił tego rodzaju rzeczy, jakie Jezus mówił, nie byłby wielkim nauczycielem moralności. Byłby albo obłąkanym – na równi z człowiekiem, który by twierdził o sobie, że jest sadzonym jajkiem – lub też byłby z piekła rodem. Musisz dokonać wyboru. Albo ten człowiek był, i jest, Synem Bożym, albo też jest obłąkanym czy też czymś jeszcze gorszym. Możesz Go zamknąć jako obłąkanego, możesz plwać na Niego i zabić Go jako diabła, albo też możesz upaść Mu do nóg i nazwać Go Panem i Bogiem. Lecz nie wpadajmy w ton protekcjonalny, mówiąc głupstwa na temat tego, że był wielkim nauczycielem ludzkości. Nie zostawił nam rozstrzygnięcia tej kwestii. Nie było to Jego zamiarem […] Otóż dla mnie jest rzeczą jasną, że nie był On ani szaleńcem, ani szatanem. Toteż choć wydaje się to dziwne, przerażające czy nieprawdopodobne, zmuszony jestem uznać, że On był i jest Bogiem”.

Kiedy po raz pierwszy przeczytałem te słowa, wydały mi się przekonujące. Ostatecznie, jeśli Jezus chodził po świecie, twierdząc, że jest Bogiem, to rzeczywiście zostawił nam tylko trzy możliwości:

1. Oszust: Jezus wiedział, że nie był Bogiem, ale mówił, że Nim jest;

2. Szaleniec: Jezus uważał się za Boga, ale tak naprawdę Nim nie był;

3. Pan: Jezus był tym, za kogo się podawał – Bogiem, który objawił się w ciele.

Ten logiczny „trylemat” wydawał mi się wówczas sensowny i uznawałem go za jeden z powodów, by nadal wierzyć w Boską tożsamość Jezusa.

Im dłużej jednak zagłębiałem się w poszukiwania historycznego Jezusa, tym wyraźniej docierało do mnie, że dla wielu ludzi istniała jeszcze czwarta możliwość: a mianowicie, że zawarte w Ewangelii historie o Jezusie, który twierdzi, że jest Bogiem, to zwykłe „mity”. Innymi słowy, nie ma w nich prawdy historycznej. Weźmy na przykład słowa Ehrmana, który odpowiada na argumentację Lewisa w następujący sposób:

„Jezus prawdopodobnie nigdy nie podawał się za Boga. […] Oznacza to, że nie musi On być koniecznie albo oszustem, albo szaleńcem, albo Panem. Mógł być palestyńskim Żydem z I wieku, który chciał obwieścić coś innego niż swoje własne bóstwo”.

Podejrzewam, że niektórzy z czytelników zastanawiają się teraz: o czym ten Ehrman mówi? Przecież Jezus bezsprzecznie twierdził, że jest Bogiem! Co z takimi Jego słowami jak te: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30)? Albo: „Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca” (J 14,9)? Musimy w tym miejscu zauważyć dwie bardzo ważne rzeczy.

Z jednej strony większość uczonych przyznaje, że Jezus w Ewangelii Jana rzeczywiście podaje się za Boga. Zastanówmy się nad dwoma przypadkami, gdy zostaje niemal ukamienowany za to, co mówi o sobie:

Rzekli do Niego Żydzi: „[…] Czy Ty jesteś większy od ojca naszego Abrahama, który przecież umarł? […]. Kim Ty siebie czynisz?” […] Rzekł do nich Jezus: „Zaprawdę, z a prawdę, powiadam wam: Zanim Abraham stał się, JA JESTEM”. Porwali więc kamienie, aby rzucić w Niego (J 8,52.53.58–59).

[Jezus powiedział:] „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”. I znowu Żydzi porwali za kamienie, aby Go ukamienować. Odpowiedział im Jezus: „Ukazałem wam wiele dobrych czynów, które pochodzą od Ojca. Za który z tych czynów chcecie Mnie kamienować?”. Odpowiedzieli Mu Żydzi: „Nie kamienujemy cię za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że ty, będąc człowiekiem, uważasz siebie za Boga” (J 10,30–33).

Zauważmy, że Jezus używa w odniesieniu do siebie określenia „Ja Jestem” (gr. egō eimi) (J 8,58). W starożytnych Pismach żydowskich „Jestem” było imieniem Boga – tego Boga, który objawił się Mojżeszowi w płonącym krzewie pod górą Synaj (zob. Wj 3,14). W środowisku żydowskim z początku naszej ery przyjęcie przez Jezusa imienia „Jestem” było równoznaczne z twierdzeniem, że jest Bogiem. W razie wątpliwości wystarczy zauważyć, że w przytoczonej scenie niektórzy z żydowskich słuchaczy Jezusa doskonale to rozumieją. Dlatego w odpowiedzi oskarżają go o „bluźnierstwo” za to, że przypisuje sobie tożsamość „Boga” (gr. theos). Chwytają nawet za kamienie, żeby ukarać Go śmiercią.

Z drugiej jednak strony, jak przekonałem się w trakcie studiów, wielu współczesnych badaczy, takich jak Bart Ehrman, nie uznaje historycznej prawdziwości tych fragmentów Ewangelii Jana, które przedstawiają Jezusa jako mówiącego o sobie te i tym podobne rzeczy. Jednym z najczęstszych uzasadnień tego stanowiska jest stwierdzenie, że Jezus nie przypisuje sobie boskiej tożsamości w trzech wcześniejszych Ewangeliach – Mateusza, Marka i Łukasza (znanych jako Ewangelie synoptyczne). Zdaniem niektórych badaczy mamy trzy Ewangelie (Mateusza, Marka i Łukasza), w których Jezus nie twierdzi, że jest Bogiem, i tylko jedną (Jana), w której to czyni. Otóż, gdyby pogląd ten był słuszny – w dalszej części książki przekonamy się, że tak nie jest – budziłoby to poważne wątpliwości co do tego, czy Jezus faktycznie przedstawiał siebie samego jako Boga. Gdybyśmy rzeczywiście mieli wynik 3:1, to Jezus-Bóg z Ewangelii Jana poniósłby porażkę.

To przede wszystkim ten pogląd – twierdzenie, że Jezus tak naprawdę nigdy nie podawał się za Boga – wzbudził we mnie poważne osobiste wątpliwości co do tego, kim naprawdę był Jezus. Powoli docierało do mnie, że argumentacja Lewisa – „oszust, szaleniec lub Pan” – zakładała, że wszystkie Ewangelie (nie wyłączając Ewangelii Jana) mówią nam, co Jezus naprawdę robił i mówił. Jeśli usuniemy to założenie, wszystko się zmienia.

Jak (prawie) straciłem wiarę

Mówiąc krótko: pod koniec moich studiów na Uniwersytecie Vanderbilta czułem, że chrześcijańska wiara, którą miałem od dzieciństwa, zaczyna się ulatniać. Tuż przed magisterką nie byłem pewien, w co jeszcze wierzę. Krok po kroku to, co zaczęło się od poszukiwania historycznego Jezusa, zawiodło mnie prostą drogą do tego, bym ostatecznie stracił w Niego wiarę.

I właśnie wtedy dokonał się w moim życiu niezwykle ważny zwrot. Pewnego wieczoru, niedługo przed ukończeniem studiów, kiedy samotnie jechałem samochodem przez wzgórza wokół Nashville, nagle zaświtała mi myśl: Czy tak naprawdę w ogóle wierzę jeszcze w Jezusa? W tym czasie właściwie zaakceptowałem już pogląd, że nie wiemy, kto napisał Ewangelie i że Jezus być może wcale nie twierdził, że jest Bogiem. Co więcej, nie wiedziałem też, co zrobić z tymi fragmentami Ewangelii synoptycznych, w których Jezus niemal wypiera się swojej boskości, jak wtedy, gdy mówi do bogatego młodzieńca: „Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” (Mk 10,18). (Obiecuję, że do tego fragmentu jeszcze wrócimy). Przez to wszystko zacząłem zadawać sobie pytania: Jeśli Jezus tak naprawdę nie twierdził, że jest Bogiem, to czy Nim w ogóle b y ł? A może był tylko człowiekiem? Jak mam wierzyć w bóstwo Jezusa, jeśli On sam go nie głosił?

W jednej chwili podjąłem decyzję. Nie przekonam się, w co wierzę, jeśli nie spróbuję n a g ł o s wyrazić niewiary w to, że Jezus był Bogiem. Byłem sam w samochodzie. Spróbowałem. I nie udało się. Nie mogłem tego powiedzieć. Nie dlatego, że się bałem.

Po latach studiów nauczyłem się już podążać za dowodami wszędzie, dokąd mnie prowadziły. Nie, nie mogłem tego powiedzieć, bo gdzieś w głębi duszy nie byłem do końca przekonany, że Jezus nie jest Bogiem. Być może na mojej decyzji zaważyło to, czego uczyłem się o judaizmie z początku naszej ery i co już wtedy pomagało mi rozumieć Jezusa i Jego słowa z perspektywy starożytnych Żydów. A może przesądziły resztki wiary, która jeszcze się we mnie tliła. Tak czy inaczej, po prostu nie mogłem uczciwie wypowiedzieć tych słów. Jakąś częścią siebie nadal wierzyłem, że Jezus jest Bogiem, nawet jeśli nie miałem pewności, jak można to pogodzić z niektórymi teoriami, o których się uczyłem. Moja wiara nigdy dotąd nie wydawała się tak bardzo oddzielona od rozumu; wisiała na wątłej nitce nad otchłanią zwątpienia. Nitka ta jednak jeszcze się nie zerwała. Postanowiłem zatem się jej trzymać.

Ostatecznie zrobiłem magisterkę, ukończyłem studia z wyróżnieniem i zrobiłem to, co zrobiłby każdy chrześcijanin na krawędzi utraty wiary: zapisałem się na studia doktoranckie z teologii, żeby uzyskać doktorat z Nowego Testamentu. I wtedy wszystko powoli zaczęło się zmieniać.

*

Fragment książki „Jezus i żydowskie korzenie prawdy o Chrystusie” Brant’a Pietre’go, Wydawnictwo WAM, 2025 Kraków.

«« | « | 1 | » | »»

Reklama

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama