Najwyższy czas to przyznać: nie wszystko umiemy. I nie wszystko możemy.
Jest taka ogólna zasada dotycząca rozwoju, motywowania siebie i innych: jeśli ktoś nie ma ku czemuś zdolności, to ilekolwiek czasu i zaangażowani poświęciłby tej konkretnej umiejętności, będzie w tym co najwyżej przeciętny. Naprawdę ciężka praca umożliwi w najlepszym wypadku przejście ze stanu „kiepski” do „normalny”. Jednak jeśli te same siły zaangażuje się w rozwój którejś mocnej strony, jakiegoś zasobu, zdolności: o, wtedy człowiek będzie śmigał, szusował, latał. Kluczowe jest wiec rozpoznanie owych mocnych stron, dostrzeżenie tego, co w ludziach dobre.
Przyszło mi to na myśl teraz, w Wielkim Poście, w Wielkim Tygodniu, kiedy zewsząd słychać słuszne nawoływania, abyśmy jakoś pogłębili, poszerzyli własne życie duchowe. Człowiek czuje się niemal rozrywany przez moc wspaniałych inicjatyw. I chcielibyśmy niekiedy, przyznajmy, być jakimś rodzajem skrzyżowania Matki Teresy z Biedaczyną z Asyżu i Jakubem Alberione, z dużą domieszką kontemplacyjnych nut Małej Tereski. Od modlitwy, czytania Biblii, wprowadzania bliskich w święte znaki przez umartwienie i posługę ubogim – tysiąc i jeden sposobów na zbliżanie się do Boga. Co tu więc robić?! Pochodzić częściej do kościoła, czy przeciwnie: wziąć na siebie więcej domowych obowiązków, by umożliwić to innym? Wstać wcześniej, a może lepiej później się położyć? Przygotowywać z dzieckiem, by pokazać sens angażowania się dla drugich, a może odwrotnie, bez niego, by nie karmić go zmęczeniem i przerostem organizowania nad radością? Iść na drogę krzyżową ulicami miasta czy odprawić ją w ciszy, kiedy wszyscy zasną? Czytać i oglądać więcej – czy przeciwnie: mniej niż zwykle?
U kogoś sprzątanie przed Niedzielą Palmową sprawdziło się doskonale. U innych – praktyczne dobro świadczone drugim jest możliwe tylko w Wielki Piątek. Nie chodzi o to, by doszukiwać się wszędzie grzechu, ale odmawianie różańca w porze robienia porządków też się jakoś w porządku nie wydaje, czyż nie? Najwyższy czas to przyznać: nie wszystko umiemy. I nie wszystko możemy, choć wzajemnie przerzucamy się tym, co kto powinien. I mamy wyrzuty sumienia. Tak, stopniowo mamy coraz większe wyrzuty sumienia, jakbyśmy tego swojego Pana Boga znowu srodze zawiedli.
Słyszymy tylko: „Jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?”, „Tak, ty”. Słyszymy, i to wyraźnie, pianie koguta… Czy to nie wybiórcze? Być może towarzyszenie Jezusowi w tych świętych dniach jest prostsze, kiedy ograniczymy je do wysłuchania wyrzutów (lista zaniedbań, zaniechań, bicie się w piersi i – odhaczone, do tego się sprowadza czasem nasza religijność). Skoro wierzymy jednak, że Bóg chce spędzić ten czas z nami, to kim my właściwie jesteśmy? Co my wiemy o sobie? Czy umiemy dostrzec dobro w sobie i innych, nasze zasoby, nasze możliwości?
Aż się chce napisać w tym miejscu: „powinniśmy”. „Powinniśmy zrobić” – i znów nowy wspaniały plan do zrealizowania jak najszybciej… Ale może po prostu pobyć przy Panu Jezusie, na swój własny sposób, tak jak mi pozwalają moje możliwości, dobre chęci, talent. Bo mam ten talent, nieprawdaż
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |