Co nie znaczy, że kochając trzeba być naiwnym, albo mieć sklerozę.
Z cyklu „Największa jest miłość”
na podstawie Pawłowego Hymnu o miłości
Jak nie pamiętać tego co złe? Czy da się coś, co w pamięć zapadło, ot, tak z niej wyrugować? Albo czy raz się naciąwszy można udawać, także przed samym sobą, że to się nigdy nie wydarzyło? Pierwsze jest właściwie niemożliwe. Nie da się powiedzieć sobie „nie będę pamiętał”. Drugie - nieroztropne. Kto zagwarantuje, że kto skrzywdził nas raz, nie zrobi tego po raz drugi, trzeci albo i dziesiąty? Dlaczego brakiem miłości miałoby być zabezpieczenie się jakoś przed kolejną krzywdą? Ot, nie powierzanie swoich sekretów temu, kto już raz je beztrosko rozgadał, unikanie wspólnych interesów z kimś, kto już raz postąpił nieuczciwie. Czy to faktycznie brak miłości?
Owo „ nie pamięta” w Biblii Tysiąclecia i innych tłumaczeniach nie jest najszczęśliwszym tłumaczeniem greckiego oryginał tego miejsca listu świętego Pawła. Lepiej chyba oddał to tłumacz Biblii Paulistów. Przetłumaczył: „nie liczy doznanych krzywd”. Znaczy, że nie tworzy sobie jakiegoś spisu owych krzywd, by pielęgnować urazy i je rozpamiętywać; by hołubić w sobie rozgoryczenie czy niechęć względem tego, który skrzywdził. To coś innego niż „nie pamiętać”, prawda?
No właśnie. Miłość nie liczy zła, nie pielęgnuje swojego poczucia krzywdy, nie jest zawzięta, małostkowa, a przy tym nie wyolbrzymia i nie robi z igły wideł. Potrafi się wznieść ponad złą przeszłość i nie przywiązywać do niej zbyt dużej wagi. Potrafi nie wypominać tego, co złe, nie wracać do dawno przebrzmiałych spraw, a z czasem, gdy nie chodziło o sprawy naprawdę wielkie, pewnie i na nowo zaufać. Miłość po prostu jest wielkoduszna.
Nie trzeba chyba rozwodzić się na tym, jak potrzebna jest taka postawa w małżeństwie, w którym koncentrowanie się na (nieraz rzekomo) doznanych krzywdach, a nie na wielkodusznym budowaniu miłości, szybko doprowadziłoby do rozpadu związku. Podobnie potrzebna jest rodzicom czy wychowawcom, którzy nieraz słyszą z ust swoich dorastających dzieci jakieś niesprawiedliwe, przykre, oskarżycielskie słowa. Chciałoby się powiedzieć, że bez tego „nie liczenia zła” trudno też wyobrazić sobie życie społeczne, ale niestety, w tym względzie rzeczywistość zdaje się przekraczać możliwości wyobraźni...
Jak miał na imię? Mniejsza o to. Był już w czwartej czy piątej klasie technikum. „Zawsze będę pamiętał, jak pan nas obraźliwe nazwał” – powiedział kiedyś. Tak, to była prawda. Kiedy na lekcji w klasie pierwszej rozrabiali z kolegami jak małpy na drucie i nie reagowali na żadne upomnienia. Minęło kilka lat. Od tej pory były też dobre słowa, sporo zwyczajnych rozmów, a także udzielanego w życiowych kłopotach wsparcia. Nic innego się jednak nie liczyło. Tylko tamto jedno, raniące słowo…
I chyba o to właśnie w tej miłości nie pamiętającej złego chodzi. Żeby prócz krzywd, które bolą i które trudno zapomnieć, widzieć też dobro. Zobaczyć czyjeś dobre chęci, czyjąś pracę, czyjaś życzliwość. Każdy może popełniać błędy. Dobrze jest mieć w głowie trzeźwy obraz całości, a nie tylko katalogi potknięć i upadków. Bo inaczej...
Wzór takiej miłości daje człowiekowi Bóg. Gdyby ciągle pamiętał nam nasze grzechy, zarówno te większe jak i najdrobniejsze, robił sobie ich spisy, ciągle nam je przypominał, wypominał, wracał do dawno niby wybaczonych, gderał o naszej niewdzięczności, o wyrządzonych Mu krzywdach… Koszmar skrupulatów, prawda? Ale Bóg taki nie jest. Kocha naprawdę. Nie liczy złego, działa, jakby zła nie pamiętał. Zagubionych szuka, a na palce skruszonych grzeszników ciągle wkłada pierścień marnotrawnego syna…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |