Zwoje z Qumran


 

W środowisku biblistów wybuchł mały skandal — uczeni, którzy spędzili lata odczytując i porządkując mozolnie fragmenty, uważali, zresztą nie bez racji, że ukradziono im owoc ich pracy. Uczeni, którzy do fragmentów dostępu nie mieli, uważali, że skoro ci, którzy znaleziska opracowują, nie potrafią się z tym zadaniem uporać w rozsądnym czasie, to powinni do prac dopuścić też innych. Słowem, przez krótki czas, było na temat zwojów w prasie dość głośno.

Na tym awantura nie zakończyła się. Jeszcze w latach pięćdziesiątych, na samym początku prac zmierzających do odczytania zwojów, postanowiono — na wszelki wypadek — wszystkie odnalezione fragmenty sfotografować, zaś negatywy filmów złożono w bibliotekach kilku renomowanych ośrodków naukowych. Przez następne dziesięciolecia nikt nie miał do owych „kopii bezpieczeństwa” dostępu. Po prostu sądzono, że badaczom pracującym nad odczytaniem tekstów przysługują pewne — nazwijmy je tak — „prawa autorskie”, zgodnie z którymi, przed oficjalnym opublikowaniem i opracowaniem danego fragmentu, osoby postronne nie powinny mieć do niego wglądu.

Na początku lat dziewięćdziesiątych biblioteka Huntington z Kalifornii ujawniła, że jest w posiadaniu kompletu negatywów zdjęć fragmentów z Qumran. Kolekcja ta stanowiła dar Elisabeth Hay Bethel — bogatej amerykańskiej damy–filantropki, która zdołała przekonać naukowców zajmujących się odczytywaniem zwojów, co do konieczności ich skopiowania. W wyniku zawartego gentelemen’s agreement dama uzyskała zgodę na sfotografowanie kolekcji, zobowiązując się w zamian do jej niepublikowania. Po jej śmierci zbiór trafił do wspomnianej biblioteki, której dyrekcja początkowo czuła się związana udzieloną przez panią Bethel obietnicą i nie ujawniała faktu posiadania kopii zwojów. Gdy jednak Wacholder i jego ekipa wydrukowali „pirackie” wydanie nie opublikowanych fragmentów znalezisk, nowy dyrektor biblioteki, William A. Moffet uznał, że dalsze utrzymywanie tajemnicy nie ma sensu i ogłosił, że cała kolekcja zostanie udostępniona badaczom. Wkrótce w jego ślady poszła inna biblioteka dysponująca mikrofilmami zwojów — Biblical Archeology Society — publikując komplet fotografii.

Izraelskie Biuro ds. Starożytności oraz Muzeum Rockefellera i pracujący w nim uczeni odpowiedzieli groźbami procesów sądowych. Nie jestem w stanie zrelacjonować szczegółowo dalszego toku sprawy. Dość powiedzieć, że środowisko biblistów pogrążyło się w inwektywach, choć jedynym korzystnym aspektem całej historii stał się fakt, że cały komplet tekstów stał się obecnie — czy to w formie „pirackich wydań”, czy też mikrofilmów — dostępny dla zainteresowanych. Pozostaje tylko opublikowane teksty opracować i przetłumaczyć, co jest pracą żmudną, która na pewno potrwa jeszcze szereg lat.

Według wszelkiego prawdopodobieństwa nie będziemy świadkami żadnej wielkiej sensacji ani żadnego odkrycia, które zrewolucjonizowałoby nasze poglądy na początki chrześcijaństwa. Jak się wydaje, zwoje nie zawierają nie tylko żadnych wzmianek na temat Jezusa lub innych postaci znanych nam z Nowego Testamentu, ani też żadnych fragmentów Ewangelii, ani w ogóle niczego specjalnie ciekawego — w każdym razie ciekawego z punktu widzenia kogoś, kto nie zajmuje się biblistyką zawodowo.

Po skandalach związanych z publikacją „pirackich” wydań tekstów znalezisk na scenę wkroczyły władze państwa Izrael, do tej pory dyskretnie trzymające się na uboczu całej afery, i zmusiły ekipę z muzeum Rockefellera do dokooptowania kilku uczonych izraelskich, wyznaczając jednocześnie nieprzekraczalny termin, do którego opracowywanie znalezisk ma zostać zakończone, grożąc, że w razie jego niedotrzymania, naukowcy opóźniający prace zostaną usunięci z zespołu i zastąpieni innymi.

Wygląda więc na to, że w niezbyt odległej przyszłości historia zwojów powinna zostać zakończona.


A może jednak teorie spiskowe są troszeczkę prawdziwe?

Na zakończenie pozwolę sobie wysunąć pewną hipotezę związaną z intrygami wokół znalezisk. Jak pisałem, istnieją dwa komplety zwojów — mniejszy, zawierający kilka kompletnych ksiąg, przechowywanych w zachodniej Jerozolimie, dawno już ogłoszonych drukiem, i większy — przechowywany w Muzeum Rockefellera, złożony z mnóstwa fragmentów, a w dodatku ciągle jeszcze nie opracowany i nie opublikowany do końca.

Ten pierwszy jest raczej bezdyskusyjnie własnością Państwa Izrael — został on ostatecznie zakupiony przez profesora Sukenika i Y. Yadina.

Postawmy jednak pytanie formalnoprawne: czyją własnością jest zbiór drugi — ten z Muzeum Rockefellera?

Zwoje odnaleziono w Qumran w czasach, gdy miejscowość ta znajdowała się w Jordanii. Część została odnaleziona przez archeologów, ale niektóre odkupiono od Beduinów za pieniądze dostarczone przez kilka dużych ośrodków naukowych, a także Watykan. Opracowanie znaleziska oraz piecza nad nim została powierzona przez rząd Jordanii międzynarodowej komisji archeologów. Po wojnie sześciodniowej Wschodnia Jerozolima — a wraz z nią zwoje „jordańskie” — znalazła się w Izraelu. Jak już mówiłem, ze względów politycznych wśród naukowców wyznaczonych do pracy nad zwojami nie było ani jednego Żyda. Gdy Izraelczycy zajęli Wschodnią Jerozolimę w roku 1967 oczekiwano więc, że zwoje po prostu skonfiskują, a do opracowania ich wyznaczą swoich uczonych. Ku powszechnemu zaskoczeniu nie uczynili tego, być może z obawy przed protestami międzynarodowymi. Komisja wyznaczona przez władze Jordanii mogła spokojnie pracować dalej. Taki stan rzeczy panował do końca lat 80., kiedy to — po wspomnianym wcześniej, „pirackim” opublikowaniu fragmentów tekstów Izraelczycy — zmusili ją do dokooptowania kilku uczonych izraelskich. Pozostaje otwarte pytanie: do kogo należą teksty z Muzeum Rockefellera?

Do Jordanii — gdyż to na jej terenie znajdowało się Qumran, gdy dokonano odkrycia? Można tak sądzić, ale z punktu widzenia prawa międzynarodowego, nie jest to jednak zbyt jasne, gdyż aneksja Zachodniego Brzegu przez Jordanię w latach 1948–1967 nie została uznana przez większość krajów świata.

Do powstającego obecnie państwa palestyńskiego — na którego terenie wkrótce znajdzie się Qumran — i na którego terenie Qumran miało się znaleźć w myśl rezolucji ONZ z roku 1948 stanowiącej o podziale Palestyny na część żydowską i arabską? Formalnie może jest to prawda, lecz przecież zwoje stanowią raczej bezdyskusyjnie dziedzictwo narodu żydowskiego, a nie arabskiego i nawet najbardziej zaciekli wrogowie państwa Izrael tego nie wydają się kwestionować.

A może do państwa Izrael, uważającego się za spadkobiercę państw żydowskich istniejących w Ziemi Świętej przed tysiącleciami? Ostatecznie esseńczycy byli sektą żydowską. A może zwoje są własnością ludzkości? A jeżeli tak — to kto ma się nimi opiekować? ONZ?

 

SPIS TREŚCI

«« | « | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg