Antioch IV, władca Syrii, przyjął przydomek Epifanes – Objawiony (w domyśle: bóg w jego osobie).
Władztwo, które przejął w 175 r. przed Chr. po zmarłym bracie, Seleukosie IV Filopatorze (kochającym ojca), osiągnęło szczyt swej potęgi za ich ojca Antiocha III Wielkiego. A ten w 198 r. przed Chr. przejął kontrolę nad Palestyną, odbierając ją Egiptowi Ptolemeuszów.
Antioch IV pragnął zjednoczyć swe państwo wokół jednego kultu – Zeusa Olimpijskiego. Dla wielu podbitych ludów taki zamysł nie był wielką trudnością. Wyznając wielobóstwo, mogli dołączyć do grona swych bogów jeszcze jednego. Ale zupełnie inaczej wyglądało to ze strony Żydów.
Oni, jako jedyni na obszarze starożytnego Bliskiego Wschodu, byli monoteistami. „Słuchaj, Izraelu, Pan jest Bogiem jedynym!” Ta fundamentalna prawda stawała w totalnej sprzeczności z roszczeniami Epifanesa. I tak rozpoczęło się prześladowanie.
Historycy piszą, że było to pierwsze prześladowanie religijne w naszym obszarze historyczno-geograficznym. Reakcją na to prześladowanie było żydowskie powstanie, które przeszło do historii pod nazwą wojen machabejskich.
Trwały aż do zwycięstwa powstańców w 141 r. przed Chr. Wówczas Epifanes nie żył już od niemal 20 lat. I to jest historyczny kontekst dzisiejszego pierwszego czytania.
Bohaterska matka, bohaterscy synowie. Dramat męczeństwa, no i to, co istotne: wierność swojemu Bogu, który ma moc darować życie wieczne. Jeśli szukać jakichś trwałych skutków tamtych wojen, to tym najtrwalszym była biblijna refleksja, że po śmierci dla sprawiedliwych jest coś więcej niż tylko mroczny Szeol.
Współczesna historia zanotowała wiele prześladowań religijnych. Wśród nich niejedno – poczynając od rewolucji francuskiej, przez rewolty XIX i XX w. – rozpętywano w imię ateizmu. Nie ma żadnego Boga czy boga. Kto uważa inaczej, nie jest tego godzien, by nosiła go nieświęta ziemia. Czy jednak działo się to w imię nieobecności Boga?
Śmiem przypuszczać, że działo się to w imię tego, że niejeden człowiek, wódz, tyran, rewolucjonista stawał się w swym przekonaniu Epifanesem – bogiem na miarę swej rewolucji. I śmiem przypuszczać, że także dziś nie brakuje Epifanesów, którzy chcą czynić siebie ostateczną racją praw i zasad.
***
Tekst czytania znajdziesz tutaj