Ten film to największa jak dotąd produkcja zrealizowana przez kanał National Geographic. Tysiące statystów, międzynarodowa obsada aktorska, zdjęcia kręcone na marokańskiej pustyni…
Oczywiście wszystko to na ekranie widać, ale odnoszę wrażenie, że rozmach tej kolosalnej produkcji niestety trochę przygniótł reżysera Christophera Menaula. Ten dwuczęściowy, telewizyjny film jest po porostu zbyt statyczny. Wiele scen dialogowch przywodzi na myśl drętwe, fabularyzowane wstawki z filmów dokumentalnych.
Ciekawa jest natomiast opowiedziana w filmie historia. Zwykle w filmach biblijnych twórcy koncentrują się na Chrystusie – Jego słowach, relacjach z apostołami, scenach opisanych w Ewangeliach. W „Zabić Jezusa” oczywiście także wszystko to znajdziemy, ale mam wrażenie, że dla Walona Greena (scenarzysty filmu) równie ważne, a momentami nawet ważniejsze, były wątki sensacyjne, spiskowe. Zresztą tytuł tej produkcji jest nieprzypadkowy.
Herod, Piłat, Kajfasz – wszyscy oni, wraz z ich poplecznikami, nieustannie debatują, knują, zastanawiają, w jaki sposób pozbyć się, „zabić Jezusa”. To właśnie odtwarzający te role artyści dają tu prawdziwy popis gry aktorskiej. Rufus Sewell (Kajfasz), Tamsin Egerton (Klaudia Prokula), Stephen Moyer (Piłat) – chociażby dla ich kreacji warto obejrzeć ten obraz.
Chrystusa gra tu pochodzący z Libanu Haaz Sleiman, ale niestety nie jest to rola najlepsza. Jezus jako zagubiony, dziwiący się wszystkiemu, przeciętniak? Coś tu jest chyba nie tak… Z ekranu padają najświętsze, biblijne słowa, ale wypowiadane są przez Sleimana tak, jakby sam w nie wierzył w to, co mówi. Jakby bał się tego, w jaki sposób zareagują na nie słuchający go ludzie.
Paradoksalnie najlepiej wypada w scenach, w których nie musi mówić nic. Kiedy oglądamy go np. modlącego się (nocą na pustyni, w łodzi na Jeziorze Genezaret). Piękno „biblijnej przyrody” dokoła, w tle rozbrzmiewająca znakomita, inspirowana etno, muzyka instrumentalna, a w centrum kadru skupiony, rozmodlony na Chrystus. Pokazującym nam JAK. Jak ważne jest wnętrze, duchowość, medytacja, modlitwa...
Takie piękne, poetyckie momenty także w tym filmie są. Warto na nie poczekać. Jeśli mamy taką możliwość, zrobić np. pauzę i przez chwilę się nad nimi zamyślić. Sporo można tym sposobem dla siebie z tego filmu wyciągnąć, uratować.
Jako całość ten obraz może niezbyt się udał, ale pojedyncze sceny i sekwencje zostają w pamięci na długo.
*
Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego