Ta, która potrafiła kochać, aż po grób.
„Mario!” - na te słowa łzy popłynęły z jej oczu i serca. Głęboko poruszona, wzdycha i wybucha szlochem. „Mario!”. O błogosławiona Mario! Jakież wrzenie uczuć i emocji, skoro usłyszawszy to wezwanie, upadasz na ziemię, i (...) wołasz: „Rabbuni!”. Cóż za poryw miłości – chciałoby się zapytać – jakież pragnienie, żarliwość serca, oddanie się zawarłaś w tym krzyku: „Rabbuni!”. Trudno mówić, gdy płyną łzy; brak słów, gdy uczucie staje się zbyt silne. Żarliwa miłość każe duszy milczeć i sprawia, że ciało staje się pozbawione czucia (Aelred z Rievaulx, XIII wiek).
Czym jest śmierć? Wiem tylko czym być nie powinna: brutalnym wyrwaniem z naszego życia tych, których kochamy pozostawiając nas z oczami rozszerzonymi bólem i krwawiącą raną w sercu. Maria Magdalena nie próbuje ukryć swojego bólu, nie chce w przeciwieństwie do uczniów opuścić Jezusa (por. J 16, 32) i pozostawić Go samotnie konającego na Golgocie (por. Mk 15,40). Być może dla wybranych przez Chrystusa Golgota oznaczała porażkę. Ich Mistrz przegrał, okazując się człowiekiem słabym jak wszyscy wokół nich. Również Piotr trzykrotnie wyparł się Tego (por. Mk 14,66-72), którego jak twierdził tak bardzo miłował. Skoro w chwilach próby odchodzą najbliżsi ci, którzy wydawało się, że będą trwali zawsze, to gdzie będę ja, kiedy przyjdzie próba? Z Chrystusem jak Maria Magdalena, czy uciekając gdzie pieprz rośnie jak Apostołowie? Uczniowie zapewne powrócili do swych domów, chcąc podjąć przerwane obowiązki. Jak gdyby nic się nie stało, jakby ich uszy niczego nie słyszały, ich oczy niczego nie widziały, ich serca nigdy nie kochały...
Skąd takie zachowanie, jakby nic się nie wydarzyło przez blisko trzy lata? Skąd zwątpienie, które być może jest i moim udziałem? Mężczyźni, kiedy Jezus mówił o miłości, wyobrażali się miłość zwycięską, triumfującą, wszak oni częściej niż kobiety rozumują w kategoriach zwycięstwa lub porażki. Natomiast niewiasty umiały dostrzec w Chrystusie człowieka delikatnego, niezwykle pokornego; kogoś, komu mogły zaufać; kogoś, kto darzył je prawdziwą miłością, kto umiał być ich przyjacielem. Patrząc na zachowanie kobiet, które jest zawarte w Ewangelii (por. Mk 15,40-41) widać, że one wierzyły w Niego nawet wtedy, gdy zwątpili Jego uczniowie.
Po co nadzieja, kiedy mi jej brakuje w chwilach największej rozpaczy? Cóż znaczy kochać, kiedy tracę Tego, którego pokochało moje serce? I po co wylewać łzy, jeśli już nic i nikt nie wypełni pustki, która jest we mnie, po Jego śmierci? Być może w ten właśnie sposób myślała Maria Magdalena podczas tej niekończącej się nocy, która spowiła ziemię w chwili konania jej Nauczyciela (por. Mk 15,33). A jednak ta kobieta rozumie, że cierpienie kiedyś się kończy, a miłość nie umiera nigdy, bo cierpienie wiąże się z czasem, a miłość trwa wiecznie. Dlatego podnosi się, wstaje po dwóch nocach czuwania, bo oto nadszedł pierwszy dzień tygodnia, w którym Żydzi świętują Paschę (por. J 20,1). Maria Magdalena wyrusza w drogę, idzie jak kiedyś na spotkanie Tego, który nigdy nie odwrócił się do niej plecami. Bo przecież ludzie przychodzą i odchodzą, a Chrystus przychodzi i pozostaje już na zawsze (por. Mt 28,20), dlatego teraz to ona idzie, chcąc być znowu przy Nim. Nie traci czasu na zaplatanie warkocza, czy zrobienie makijażu, tylko chowa w fałdach sukni naczynie z wonnościami, aby namaścić Ciało swego Nauczyciela.
„Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1,1) tak zaczyna się Księga Rodzaju, w ten właśnie sposób Bóg zaczął kształtować świat, w którym żyjemy. „Na początku było Słowo” (por. J 1,1), takim wstępem rozpoczyna swoją Ewangelię umiłowany uczeń Jezusa. Gdy dochodzimy do opisu Zmartwychwstania, znowu trzeba mówić o nowym początku (por. J 20,11-18). Maria Magdalena widząc odsunięty kamień przy grobie rozpłakała się, zajrzawszy do wnętrza spojrzała prosto w oczy dwóch aniołów w białych szatach siedzących w miejscu, gdzie powinno spoczywać Ciało Chrystusa, którzy zapytali kobietę: «dlaczego płaczesz»? A ona wyjaśniając powód swego smutku zaczęła rozglądać się wokół szukając Ciała swego Nauczyciela. I wtedy zobaczyła stającego nieopodal człowieka, który zadał jej pytanie: „Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?” (J 20,15). „To zapewne ogrodnik”, pomyślała kobieta. Nie wyjaśniając o Kogo chodzi odpowiedziała: „Panie, jeśli to ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę” (J 20,15). I wtedy znowu usłyszała tak dobrze znany jej głos: „Mario!” (J 20,16). To był Jego głos, głos Jezusa Chrystusa! Żaden inny nie brzmiał tak ciepło i z taką mocą. Kobietę ogarnęło zdziwienie, radość, wdzięczność i uwielbienie. „Rabbuni!” (J 20,16), to było wszystko co mogła powiedzieć. Słowo to, było znanym aramejskim określeniem «nauczyciela». Językiem aramejskim posługiwał się również Jezus.
Kiedy wydaje się, że wszystko się skończyło, wtedy dopiero ma miejsce prawdziwy początek; kiedy odkryjesz w sobie pustkę, której nikt do tej pory nie wypełnił, wtedy dopiero możesz zaprosić do niej Boga, aby napełnił Cię swoją obecnością. Maria Magdalena stojąc nad grobem Jezusa, jest jak Oblubienica z Pieśni nad Pieśniami, która w mrokach nocy stara się odnaleźć swego ukochanego. I dopiero, kiedy Jezus woła ją po imieniu następuje moment rozpoznania, bowiem Miłość patrzy na nas takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. I cierpliwie czeka, byśmy spoglądając w głąb swego serca spotkali się także z Jego miłującym spojrzeniem. W ów paschalny poranek Maria Magdalena reprezentuje wyższość Ducha Miłości nad racjami rozumu. To właśnie ta kobieta zaniosła radosne przesłanie o „zgorszeniu Krzyża” uczniom Chrystusa (por. J 20,18).
W naszym życiu przychodzi taki etap, w którym zastanawiamy się: „co jest moim powołaniem?” I rozważamy różne możliwości, przyglądamy się co robią nasi znajomi, być może sprawdzamy, którzy ze specjalistów i w jakich zawodach są obecnie poszukiwani, aby mieć pewność zatrudnienia. Pytanie, które zadałam wyżej powinno być kierowane do Ducha Świętego, Trzeciej Osoby Trójcy Świętej, bo to właśnie On jest Autorem powołania każdego człowieka. „Pod wieczór życia będą cię sądzić z miłości”, pisał św. Jan od Krzyża. I mimo iż nie wiem na jakim etapie życia znajdujesz się w tej chwili, czy już odkryłeś/odkryłaś co Bóg dla Ciebie przygotował, to chce Ci powiedzieć, że powołaniem każdego z nas, również i moim (co do tego nie mam wątpliwości) jest powołanie do osiągnięcia doskonałości... w miłości Boga i drugiego człowieka. A że nie zawsze, a czasami nawet bardzo często trudno jest kochać innych ludzi, to o tę miłość wpierw powinniśmy prosić Boga, który jest Miłością, „Deus Caritas est” jak pisał emerytowany papież, Benedykt XVI (por. 1 J 4,8). Powinniśmy stale prosić o doświadczenie tej miłości, prosić o umiejętność kochania na progu każdego porannego spotkania z Bogiem, czyli podczas porannej modlitwy. Bo kiedy mamy świadomość i pewność Jego miłości względem nas, pomimo naszych słabości, doświadczając jej choćby w darze, jakim jest każdy nowy dzień będzie nam łatwiej na tą miłość odpowiadać i dzielić się nią z innymi.
Jezus spotkawszy Marię Magdalenę nie pozwala, aby kobieta Go zatrzymała (por. J 20,17). Jest to jedna z lekcji miłości, jaką otrzymuje ona od Boga. Miłość jest przygarnięciem i odsunięciem. Większość z nas zna jedną część drogi miłości: spojrzenia, gesty, słowa, poczucie bliskości i bycia nierozłącznym. Jest jednak również inny szlak, którym podążają nieliczni: szlak wolności, nieposiadania na «własność» drugiej osoby, utraty i w konsekwencji samotności. I właśnie na tą drogę kieruję Marię Magdalenę Zmartwychwstały Chrystus: ukazał się jej, ale do niej nie należy; została wybrana, ale powinna podążać własną drogą; kochać niezależnie od tego, gdzie Jezus będzie, na ziemi, czy w niebie, w ludzkiej postaci, czy widoczny tylko oczyma wiary.
Mnóstwo dziewczyn mówi, że nikt ich nie kocha, nikt nigdy o nie nie zawalczył, nikt się nie postarał, nikt nie udowodnił, jak bardzo mu zależy. Czują się nikomu niepotrzebne, niechciane, niewidoczne. Jeśli jesteś jedną z tych dziewcząt to muszę Ci powiedzieć, że ponad 2000 lat temu najbardziej niesamowity Mężczyzna udowodnił Ci swoją Miłość w sposób najbardziej dramatyczny z możliwych, umierając za Ciebie na drzewie Krzyża. Chcesz Go spotkać również dzisiaj, jeśli tak to powtórzę Ci słowa Stasi Eldredge, która pięknie pisze o tym spotkaniu: „Czasami myślę, że tym co trzyma mnie przy życiu jest uwielbienie, adoracja mojego Boga. To właśnie uwielbienie pomaga mi pamiętać, kim jest Bóg i kim ja jestem dla Niego. W uwielbieniu odwracamy spojrzenie naszego serca od nas samych i kierujemy je na Pana. Nasze zmagania, przegrane sytuacje, nasza słabość stają się o wiele mniej raniące w obliczu tak wielkiej Miłości. Dzięki adoracji Boga widzimy, za jak wielką cenę zostaliśmy nabyci i do Kogo należymy naprawdę”.