Modlitwa jest niebezpieczną ścieżką dla tych, którzy ujarzmili wyobrażenie o Bogu we własnych roszczeniach intelektu.
Ona przekracza granice rozsądku, wymyka się „świętemu spokojowi”, nawet zaprzeczając samej sobie lub sprzeciwiając się Bogu w tej samej chwili, gdy błaga o spełnienie Jego woli. Dlatego ludzie zwykle wolą czytać czyjeś modlitwy niż układać swoje, bo przeczuwają owo ryzyko wymknięcia się spod kontroli modlitwy, która rzuci ich nie na kolana, tylko na twarz.
Kiedy Jeremiasz przeklina dzień swoich narodzin i modli się do Boga z żalem, że dał mu życie, to trudno nie odczytać tego jako wyrazu oburzenia na Boga za powołanie go na proroka, któremu nie udało się uratować Jerozolimy. A przecież po to właśnie go powołał. Doprawdy, można się zgorszyć natchnionymi modlitwami, w których Jeremiasz przeklina zarówno dzień swojego narodzenia, jak i człowieka, który obwieścił jego matce narodziny proroka (Jr 20,14-15). Ileż jest psalmów złorzeczących, w których autor modli się o to, by jego nogi broczyły we krwi jego krzywdzicieli (por. Ps 58,7-11). Jest to nie do przełknięcia dla wielu.
Tymczasem Bóg słucha gorszących modlitw i zaskakuje tych, którzy chcieliby Go ujarzmić w obrazkach swoich życzeń. Pozwala przeklinać Hiobowi swój los, Jeremiaszowi pozwala przeklinać dzień swego narodzenia i oskarżać Go o oszustwa, Pawłowi zaś pozwala modlić się o odłączenie od Chrystusa, a jednocześnie nie pozwala na żadne przekleństwo, definiując je jako grzech. Chodzi po wodzie, zdając się fantomem, przeraża i jednocześnie uspokaja jeszcze potworniejsze sztormy historii. Jest inny niż cokolwiek, co chcemy Mu wmówić o Nim samym.