Prawda jest zawsze przemieszana z fałszem…

Nie odbieraj moim ustom słowa prawdy, bo ufam Twoim wyrokom (Psalm 119).

W naszych ustach nigdy nie ma ani samej prawdy, ani samego fałszu. Prawda jest zawsze przemieszana z fałszem; częściowo dlatego, że nasza wiedza przemieszana jest z niewiedzą, a częściowo dlatego, że nasza dobra wola mówienia prawdy przemieszana jest z różnymi zastrzeżeniami, płynącymi ze strachu, z próżności, z zazdrości, z gniewu. Dzieje się tak nawet wtedy, kiedy nam się wydaje, że mamy zupełnie dobrą wolę; cóż dopiero, kiedy półświadomie lub nawet całkiem świadomie usiłujemy dla własnych celów jakoś podkolorować rzeczywistość. Dlatego nie ma nic błędniejszego, niż wyobrażać sobie, że cokolwiek powiedzieliśmy, to już wszyscy bliźni muszą przyjąć za dalszy ciąg Ewangelii. Trzeba się oczywiście starać unikać fałszu; stara zasada brzmi, że im kto mniej mówi w ogóle, tym więcej mówi prawdy. Niemniej dopóki jesteśmy na ziemi, nie możemy być wolni od jakiejś przymieszki fałszu, choćby dlatego, że żyjąc w ciele, podlegamy jego ograniczeniom i możemy zawsze dostrzec tylko część aspektów każdej sprawy. A łatwo nam wyobrazić sobie, że to już wszystkie.

Czy jednak jest możliwe, żeby Bóg odebrał nam w ogóle nawet i ten procent prawdy, który jest w naszej mowie? Psalmista usilnie się modli, żeby tak się nie stało, a więc widzi taką możliwość. Widocznie więc może się zdarzyć i tak, że człowiek zakłamie się do reszty, na wskroś, do tego stopnia, że Bóg nie znajduje już w nim ani na naparstek miejsca na swoją prawdę. Nie spotkałam nigdy takiego człowieka, a nawet gdyby nam przyszło spotkać kogoś, kto by naszym zdaniem takiemu rysopisowi odpowiadał, to i tak jeszcze nasze zdanie może się okazać błędne. Ale możliwość istnieje. Mówił Chrystus o grzechu przeciw Duchowi Świętemu, i jak wynika z kontekstu, chodziło właśnie o krańcowe zakłamanie: o postawę ludzi, którzy nazywali dobro złem nie dlatego, że na dobro zabrakło dowodów, ale dlatego, że na te dowody zamknęli oczy. I okazuje się, że to jest właśnie ten jedyny grzech, na który nie ma lekarstwa: kto nazywa dobro złem, nie potrafi go przyjąć, choćby mu je do rąk wciskano.

Taka możliwość więc istnieje, i to nie tylko w drobnych sprawach życia codziennego, ale i w sprawie zbawienia. Kiedy siostra Marcybella nie wierzy w dobre intencje siostry Zyty, to może jeszcze nie taka tragedia: siostra Zyta nie ma na pewno aż takich dobrych intencji, jak się jej samej wydaje, i obie powinny wybaczyć sobie wzajemnie nie ze względu na intencje, tylko ze względu na Boga. Kiedy jednak ta sama siostra Marcybella nie chce wierzyć w to, co najwyraźniej zapisano w Ewangelii – na przykład, że nie ma przebaczenia Bożego dla ludzi, którzy sami nie przebaczają – to już poważniejsza sprawa. To powiedział sam Bóg; a siostra Marcybella powiada, że może jeszcze nie na pewno, a w ogóle to Bóg widocznie nie wziął pod uwagę całej niecnoty siostry Zyty. Oczywiście siostra Marcybella nie wyraża tego tak dokładnie słowami, ale swoim życiem i postępowaniem nie co innego stwierdza. Otóż słowa Bożego, prawdy i świętości słów Ewangelii nie można podawać w wątpliwość. Kto się tego dopuszcza, ryzykuje, że wejdzie na drogę, która skończy się tym właśnie, o czego odwrócenie błagał psalmista: odebraniem mu z ust słowa prawdy. Psalmista jednak wiedział, że przed takim ostatecznym nieszczęściem ratuje nie co innego, jak właśnie zaufanie Bożym wyrokom, słowu Bożemu. Zaufawszy Ewangelii, nie będziemy podawać jej w wątpliwość, ale raczej podamy w wątpliwość te z naszych pragnień, myśli i opinii, które są z Ewangelią w niezgodzie. Jeżeli nasze serce przeczy Ewangelii, opowiemy się za Ewangelią wbrew własnemu sercu. Tak ufając Bożym wyrokom, uchronimy się przed grzechem przeciwko Duchowi Świętemu, a Bóg zachowa słowo prawdy w naszych ustach.

*

Małgorzata Borkowska OSB Marcybella, czyli uwagi monastyczne o psalmie 119 (część 2) Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

 

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg