Biblijne refleksje siostry Małgorzaty Borkowskiej OSB.
Czy mamy płacić podatek (Mt 22,17)
Nauka Chrystusa jest jednoznaczna: mamy płacić. To pytanie wprawdzie zostało Mu zadane podchwytliwie, żeby móc Go oskarżyć: albo przed władzami rzymskimi, gdyby odpowiedział, że nie, albo przed pobożnymi zelotami, gdyby powiedział, że tak. Niezależnie jednak od okoliczności, w których wtedy zostało postawione, pytanie to wraca: czasem z przyczyn religijnych, czasem ekonomicznych, czasem politycznych. Św. Paweł też na nie musiał odpowiadać swoim uczniom, i zrobił to równie jednoznacznie: należy oddawać każdemu, co mu się należy: komu podatek, podatek; komu cześć, cześć.
Jest to bowiem tylko jedno z licznych zastosowań zasady, że nie „mnie się coś od życia należy”, ale ode mnie się należy: i Bogu, i nawet Cezarowi. Ale w tym jest istota rzeczy, że tak jak przykazania miłości są dwa: Miłuj Boga i Miłuj bliźniego, a to drugie mieści się w pierwszym, wypływa z niego i jest przez nie uzasadnione – tak samo i podatek płacony Cezarowi może być aktem czci Boga, jeśli nie zapominamy, że powiedziano nam dwie rzeczy, nie jedną: Oddajcie Bogu to, co się Mu należy, a Cezarowi to, co należy się jemu. Gdzie się o pierwszej z tych rzeczy pamięta jako o nadrzędnej i motywującej drugą, tam z jednej strony nie będzie kultu Cezara, a z drugiej nie będzie też skandalu podatkowego.
Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?
Nawet już w czasach apostolskich była pokusa, żeby tego przykładu Nauczyciela nie stosować. Żeby występnego wyłączyć, wykluczyć, nawet nie pozdrawiać, a więc nawet nie życzyć mu dobra, łaski Bożej, nawrócenia.
Ten problem niestety z biegiem wieków wcale nie słabnie, a czasem ma się wrażenie, że nawet narasta. Iluż to wierzących katolików marnuje czas i energię na potępianie dzisiejszych celników i grzeszników, na udowadnianie, jak bardzo złe mają intencje, na dzielenie społeczeństwa, zamiast je łączyć. Budują gruby mur, i po tej stronie są oni, dobrzy, a po tamtej – sami paskudni. I to paskudni bez żadnych jaśniejszych stron, paskudni do szpiku kości.
Zróbmy eksperyment. Powiedzmy, że ktoś szczególnie w danym środowisku niepopularny, na przykład jakiś przywódca polityczny „tamtej” strony, jest w prywatnym życiu dobrym ojcem rodziny, albo jest bardzo zaangażowany w działalność hospicjów, czy coś podobnego. Jaka jest nasza reakcja? Jeżeli jest nią dziękczynienie za dobro, które Bóg w tym człowieku złożył, to jesteśmy uczniami Nauczyciela. Ale jeżeli natychmiast mówimy: To nieprawda, albo najwyżej reklama, chwyt propagandowy – jeżeli blisko lub daleko istnieją ludzie, o których nic dobrego nie pozwalamy powiedzieć – to choćbyśmy się obwiesili papieskimi flagami, uczniami Nauczyciela nie jesteśmy.
Niektórzy jednak wątpili (Mt 28,17)
Taka jest siła naszych niekwestionowanych założeń. Widzieli Zmartwychwstałego, ale ponieważ zakładali, że umarli nie wstają, wątpili: gotowi byli raczej uznać, że ich oczy mylą, że to się jakoś tak blask słońca ułożył, że zbiorowa sugestia.
I nie trzeba się tak bardzo na to zżymać. Ludzie, którzy nie łatwo wierzą w coś niezwykłego, nie pobiegną bezkrytycznie do Garabandal czy innej Oławy; nie dadzą się wciągnąć do sekty, do kręgu adoracji jakiegoś azjatyckiego guru. Powstrzyma ich przed tym zdrowa nieufność do tego wszystkiego, co wykracza poza normę.
Jak odróżnić zdrowe wątpliwości od takich, które utrudniają realizację planu Bożego? Mamy oczywiście drogowskaz w Ewangelii, w nauce Kościoła. Co idzie w innym kierunku, co się z tym drogowskazem nie zgadza, w to zdrowo jest wątpić, póki by się nie okazało, że ta niezgodność była pozorna. To jest właśnie ważne: intencja i gotowość zmiany zdania, gdyby dowód okazał się przekonujący. Chrystus nie potępił Tomasza za jego wątpliwości, ale je przezwyciężył swoją łaską.
Chcielibyśmy widzieć znak...
– Pokolenie złe i cudzołożne znaku szuka!
Dlaczego tak ostra odpowiedź?
Bo tych znaków, które Pan już dał, nie dostrzegli, a domagali się takiego, który by zamówili sami, który by odpowiadał ich pojęciom i zamiłowaniu do cudowności. Są koneserami, smakoszami znaków. Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się na dół. Jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża. Jeśli jesteś Synem Bożym, postąp tak, jak my byśmy postąpili, dysponując Twoją mocą. To by nas przekonało. A jeżeli dajesz inne znaki, to Twoja własna wina, że Ci nie wierzymy.
Jest to więc jeszcze jedno oblicze naszej niepamięci o tym, że Bóg jest absolutnie suwerenny i wolny. Że nie jest automatem, z którego po przyciśnięciu odpowiedniej kombinacji guziczków wypada żądany przedmiot. Że nie można Go w kieszeni nosić, i wyjmować, kiedy zechcemy, żeby zażyć jak tabakę.
Obiecał nam spełniać nasze prośby. Ale nigdy nie obiecał, że będzie je spełniał dokładnie tak, jak Mu podyktujemy. Za bardzo nas kocha.
*
Fragment książki „Mamy problemy”
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora "honoris causa". Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.