W dobie mieszania pojęć warto powiedzieć: sprawdzam.
Z cyklu „Największa jest miłość”
na podstawie Pawłowego Hymnu o miłości
Jak miała na imię? Już nie pamiętam. Jak miał na imię? Nie jestem pewien. To było tak dawno... Ale skoro wtedy, przed laty, spotkanie z nimi sprawiło, że w moim sercu obudziło się jakieś dobro, to czy ludzie ci mogą być mi całkiem obojętni? Jeśli dzięki spotkaniu z nimi stałem się choć trochę mądrzejszym, szlachetniejszym, lepszym, to czy mogę powiedzieć, że nic im nie zawdzięczam? Jeśli podarowali mi choćby tylko jakieś kwadranse miłej rozmowy, ale swoją niekłamaną sympatią sprawili, że poczułem się lepiej, pewniej, że zobaczyłem w otaczającym mnie świecie dobro, to czy naprawdę dziś nic to już nie znaczy?
„Nie zgaśnie tej przyjaźni żar, co połączyła nas” – śpiewała kiedyś chyba większość z nas przy ognisku. Minęły lata, dekady, drogi się rozeszły, kontakty urwały. Ale czy tamte spotkania, tamte noce przy ogniu i dni spędzone razem, dziś naprawdę nie mają już żadnego znaczenia?
Napisał święty Paweł w swoim hymnie o miłości, że miłość wszystko przetrzyma; że nigdy nie ustaje. Albo – jak wolą inni tłumacze „wszystko przetrwa” i „nigdy się nie kończy”. Prawda to? Na swoje nieszczęście świat dzisiejszy zbyt często myśląc o miłości jako relacji oblubieńczej trywializuje ją i sprowadza do „psychosomatycznego samooszustwa”, jakiegoś zauroczenia własnym uczuciem. A ono z czasem fatycznie ustaje. Jednak miłość, jeśli jest autentyczna, jeśli jest życzeniem dobra, pragnieniem szczęścia osoby kochanej, a nie „zakochaniem się” w swoim zauroczeniu, czyli kochaniem siebie, naprawdę nigdy się nie kończy. Jeśli staje się zimną obojętnością czy wręcz wrogością, znaczy najpewniej, że tak naprawdę nigdy jej nie było. Bo prawdziwa miłość nawet raniona, nawet zmuszona trzymać na dystans, zawsze chce dla kochanego czy kochanej jak najlepiej. Choć niekoniecznie oznacza to lekceważenie ich podłości czy knowań.
Prawdziwa miłość jest jak miłość ojca czy matki. Nie gaszą jej dziecięce psoty, nie gaszą młodzieńcze wybryki dorastającego dziecka, nie gasi nawet samotna starość, gdy całkiem dorosłe już dziecko zapomina o swoim rodzicu. Oni zawsze będą chcieli jego dobra, zawsze będą chcieli dla niego jak najlepiej. Ich miłość nie ustanie; nigdy się nie skończy, choć nieraz wyciśnie z ich oczu łzy. Bo taka jest miłość. Jeśli by się kończyła, znaczy, że była oszustwem; że nigdy jej nie było.
Tak też jest z tą miłością, która nazywa się przyjaźnią, czy koleżeństwem. Jeśli ludzi połączyła kiedyś jakaś sympatia, tak naprawdę nigdy nie stają się sobie całkiem obojętni. Nić dobrych wspomnień istnieje, choćby upływający czas mocno ją nadwątlił. Jeśli po latach się spotkają, bez trudu zdobędą się na „cześć” i szczery uśmiech. Bo miłość przetrzymuje upływ czasu i pójście innymi drogami; nigdy się nie kończy.
Miłość małżonków, jeśli faktycznie jest, jeśli nie była tylko zakochanym w sobie samym kłamstwem, tym bardziej nie ustaje. On i ona są trochę jak wspinacze, złączeni na urwistej ścianie jedną liną. Razem pokonują trudności, razem pną się w górę; razem znoszą nagłe burze, razem przylegają do skały, gdy w górze słychać odgłos spadających kamieni. I razem cieszą się z kolejnych pokonanym metrów i coraz bardziej ekscytującym widokiem. Choć niekoniecznie wylewni, troszczą się o siebie nawzajem. Bo łączy ich nie tylko lina, ale wspólny los. I wiedzą, że dopóki nie dotrą na szczyt, do łatwego już zejścia, są zdani na siebie. Czy chcą, czy nie, muszą ewentualne konflikty rozładowywać i iść dalej razem, bo powiedzenie w środku tej drogi „żegnam” nie wchodzi w rachubę...
Taką miłością kocha też Bóg. On nigdy nie przestaje chcieć dla nas jak najlepiej. Nie gasi Jego miłości nasz grzech, nawet największy. Jego miłość trwa, choć odpowiedzią człowieka bywa odwrócenie się plecami, obojętność, a nawet wrogość. On nie przestanie kochać. Bo... Tak, Bóg jest miłością. A wieczne trwanie, jak wieczne trwanie Boga, należy do jej istoty. Gdyby Bóg przestał nas kochać znaczyłoby, że nie kochał nas nigdy. Stąd nasza pewność, że jeśli kochał nas wczoraj, kocha dziś, na pewno będzie też kochał jutro.
Wszystko kiedyś się skończy. Nasze życie, świat, Ziemia, znany nam w takiej a nie innej postaci Kosmos... Skończy się wiara, bo zamieni się w pewność. Skończy się nadzieja, bo zostanie spełniona. Miłość będzie trwała. Niebo jest przecież wspólnotą z Bogiem i wszystkimi świętymi. Świętymi, czyli też ludźmi, których na tej ziemi kochaliśmy. Nie zawsze byli nam bardzo bliscy, bo nieraz życiowe drogi poprowadziły nas w zupełnie inne strony. Ale nawet ta nić koleżeństwa, sympatii, to przecież miłość. W niebie będzie dość czasu, by zapytać o życie, wrócić do przerwanych rozmów czy uśmiechnąć się do siebie. I powiedzieć: dobrze że jesteś.
***
To już ostatni odcinek tego cyklu. Niespiesznie tworzonego, a przez to i czytanego, przynajmniej przez niektórych, przez kilka miesięcy. Czas ruszyć dalej. Oby pamiętając, czym różni się prawdziwa miłość od tego wszystkiego, co tylko ją udaje. Być trochę mądrzejszym, może trochę lepszym. Przede wszystkim zaś z nadzieją w sercu, że miłość naprawdę się nie kończy. Że jest niebo, w którym to, co było piękne tu na ziemi, będzie trwało dalej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |