Łatwo powiedzieć, gdy ktoś chwali: „Jestem nieużytecznym sługą...”, mając przy tym skromnie spuszczone oczy...
Patrzę na Niego. Widzę Jego oczy. Jego nadzieję. Nie, nie potrafię się odwrócić.
Jezus, którego Serce jest pełne miłości, staje obok, patrzy w oczy, bierze za rękę.
Rozpromienione oczy, ale i zalane łzami. Radość uzdrawiającego chorych i radość opuszczonego na Krzyżu.
Nie widziałam Zmartwychwstałego na własne oczy, ale doświadczyłam wielu łask płynących z Jego zmartwychwstania.
Zamknąć oczy i wyobrazić sobie wiosnę – gałęzie nabierające soków, młode liście, tę zieleń świeżą, zapach.
Ręce, a także swoje oczy, uszy, stopy, serce, całych siebie mamy oddać, miłując się wzajemnie.
Nie rozpoznaję Jego obecności, bo moje oczy wciąż bardziej wpatrzone są w doczesność, niż w wieczność.
Służyć tym, co wiemy, co umiemy, kim jesteśmy. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte, dostrzegać innych.
Członkowie Sanhedrynu nie musieli mieć widzeń, by zauważyć podobieństwo. Wystarczyły nie zionące gniewem i nienawiścią oczy.
Być Kościołem Matką mającym oczy Matki. Czyli widzieć. Nie tylko to, co leży na ulicy, rzuca się w oczy, epatuje biedą...
Rozumem nie potrafimy ogarnąć istoty Boga. Wiemy za to, rozumiemy, kim jest dla nas, jaki jest dla nas.
Garść uwag do czytań na święto Matki Kościoła z cyklu „Biblijne konteksty”.
Komentarze biblijne do czytań liturgicznych.