Nakręcony w 2006 roku telewizyjny film Roberta Dornhelma to kolejna w dziejach próba „opowiedzenia kamerą” biblijnej historii o Mojżeszu. Niestety niezbyt udana.
Niezłe zdjęcia, kostiumy i scenariusz (w dużej mierze zgodny ze starotestamentalnymi faktami), raz po raz psute są niestety kiepskimi efektami specjalnymi, które miały pomóc filmowcom np. w zaprezentowaniu na ekranie plag egipskich.
Nie najlepiej poradzili sobie także scenografowie wnętrz. O ile sceny kręcone w plenerach zachwycają pięknem pustynnych krajobrazów (egipska egzotyka i cuda orientu sprawdzają się w filmach nie od dziś), o tyle te we wnętrzach rzekomych egipskich rezydencji i pałaców wypadają sztucznie i "atelierowsko". Momentami słychać nawet dziwne echo, pogłosy… - cóż, dźwiękowcy także się tu nie popisali.
Nie wiem też, czy dobrym pomysłem było wykorzystywanie „głosu Boga”. Zwykle, jeśli twórcy decydują się na taki zabieg, zza kadru dochodzi do nas głos potężny i charyzmatyczny. Tutaj jest to dziwny szept, brzmiący raczej demonicznie.
Również aktorsko nie jest najlepiej. To że na okładce wydania DVD mamy Omara Sharifa, nic jeszcze nie znaczy, zwłaszcza, że ów legendarny aktor pojawia się zaledwie w kilku epizodycznych scenach. Wciela się bowiem w Jetra – teścia Mojżesza. W głównej roli występuje natomiast Dougray Scott – niestety, jego kreacja nie zapada w pamięć, tak jak dokonania Charltona Hestona, Burta Lancastera, czy Bena Kingsleya, którzy przed laty także byli ekranowymi Mojżeszami.
Czy coś ratuję tę produkcję? Niewiele. Niby Mojżesz przeżywa kryzys tożsamościowy, niby zmaga się z własną niewiarą, a potem niewiarą swego ludu, ale nakręcone jest to wszystko zupełnie bez polotu. Słabiutko zrealizowane, zmontowane, okraszane scenami bezsensownej przemocy...
Lepiej chyba sięgnąć po klasyczne, hollywoodzkie, oscarowe „Dziesięcioro przykazań” Cecila B. DeMille’a z 1956 roku, niż męczyć się z jego marną, telewizyjną, nakręconą pół wieku później imitacją.
***
Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego