Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli [ją] rozumieć. A bez przypowieści nie prze¬mawiał do nich. Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom (Mk 4,33n).
Wyżej przytoczone dwa zwięzłe zdania z tekstu greckiego Ewangelii, który uchodzi za najstarszy nam znany, mają wiele do powiedzenia. Rzucają one światło na sposób Jezusowego nauczania, a stwierdzają jednocześnie, że nauczanie w przypowieściach nie zawsze było zrozumiałe dla ówczesnych słuchaczy. A co dopiero mówić o nas, których dzieli tyle wieków od czasu głoszenia przypowieści, o nas, żyjących w zupełnie innym kręgu kulturowym niż żyli tamci? Skoro więc skarbiec przypowieści ewangelijnych niełatwo się otwiera, trzeba dobrać do niego odpowiednie klucze. Jakie? Odpowiedzi na to pytanie udzieli nam analiza warunków, w jakich nauczał Jezus.
W Jego nauczaniu, odczytywanym przez nas dziś z Ewangelii, przypowieści są środkiem pierwszego rzędu, środkiem stosowanym przez cały czas publicznej działalności. Niemal ciągle Jezus daje obrazom pierwszeństwo przed zasadami teoretycznymi. Przypowieści – to Jego świadoma pedagogia. Mówi o tym dialog Pana z uczniami przekazany we wspomnieniach i refleksjach Janowych: Mówiłem wam o tych sprawach w przypowieściach. Nadchodzi godzina, kiedy już nie będę wam mówił w przypowieściach, ale całkiem otwarcie oznajmię wam o Ojcu (J 16,25). Na co uczniowie replikują z radosną ulgą: Oto teraz mówisz otwarcie i nie opowiadasz żadnej przypowieści (16,29). Użyte dwukrotnie w tym dialogu określenie „otwarcie” mówi nam pośrednio o tym, że przypowieści pozostawały nawet dla uczniów po części zagadkowe. Zresztą niejednokrotnie dawali oni temu wyraz, prosząc o wyjaśnienie przypowieści (np. Mt 13,36; 15,15; Mk 4,10.13; 7,17; Łk 8,9n; 12,41).
A przecież – na pierwszy rzut oka – powinno być inaczej. Jeśli bowiem Jezus wolał mówić raczej obrazami niż przy pomocy abstrakcyjnych pojęć, to chyba po to, by łatwiej mogły Go rozumieć masy ludzi prostych. Nadto przecież przypowieści ewangelijne posługują się obrazami zaczerpniętymi z codziennej obserwacji życia lub czynią aluzje do zdarzeń wówczas aktualnych. Mówi się w przypowieściach o rzeczach powszednich: o codziennym zaczynianiu mąki na ciasto celem wypieku chleba, o lampach, których płomyk oświetla wnętrze izb palestyńskich, o ciężkich pracach na roli czy w winnicy.
Porusza się także w przypowieściach doniosłe sprawy ludzkie, jak prowadzenie wojen czy wielkich interesów handlowych, czy pretendowanie do tronu. Obok ubogiej kobiety, właścicielki zaledwie dziesięciu drachm, pojawia się w nich niezwykle bogaty król czy handlarz pereł. A mimo tych wszystkich kontrastów w sumie wszystkie te obrazy są bliskie człowiekowi, nie są bynajmniej trudnymi abstrakcjami.
Istotnie – same obrazy są barwne i zrozumiałe. Ale przypowieści to nie są opowiadania. Trudność zaczyna się z chwilą, gdy trzeba dać odpowiedź, do czego się odnoszą te życiowe obrazy: jaki jest ich sens ukryty? Przypowieść bowiem to odrębny gatunek literacki. Trzeba go wpierw dobrze określić po to, by odkryć reguły interpretowania go, te reguły najbardziej elementarne.
Sama powyższa zasada, że trzeba zacząć od zbadania gatunku literackiego, by stąd wysnuć reguły poprawnej interpretacji, jest już dla nas dziś oczywista, potwierdzona nadto autorytetem Soboru Watykańskiego II (KO 12). Ale wcale nie była ona taką dla wielu komentatorów przypowieści na przestrzeni wieków. Stąd to powstawały pod piórem wielu pisarzy kościelnych piękne, niekiedy genialne, konstrukcje własne na tematy poruszane w przypowieściach, ale jakże, niejednokrotnie, dalekie od myśli autentycznej. Nie użyto bowiem właściwego klucza.