Jak możemy kochać?

To nie my wybieramy sobie naszych bliźnich. My mamy ich tylko kochać.

W dziesiątym rozdziale Ewangelii według św. Łukasza znawca prawa podchwytliwie pyta Jezusa: „Co powinienem czynić, aby otrzymać życie wieczne?”. Jezus przypomina mu o Prawie, które temu jest dobrze znane: „Będziesz miłował Pana, swego Boga, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego” (Łk 10,25-27). Znawca Prawa dopytuje, kto jest jego bliźnim, na co Jezus opowiada mu przypowieść o Dobrym Samarytaninie.

Pewien człowiek schodził z Jeruzalem do Jerycha i wpadł w ręce bandytów. Oni go obrabowali, pobili i zostawiając ledwie żywego, odeszli. Przypadkiem schodził tą drogą pewien kapłan. Gdy go zobaczył, ominął go z daleka. Podobnie i lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, ominął go z daleka. Pewien zaś Samarytanin, będąc w drodze, przechodził obok niego. A gdy go ujrzał, ulitował się. Podszedł i opatrzył jego rany, zalewając je oliwą i winem. Potem wsadził go na swoje juczne zwierzę, zawiózł do gospody i opiekował się nim. (Łk 10,30-34)

Ta przypowieść mówi, że to nie my wybieramy sobie naszych bliźnich. My mamy ich tylko kochać.

Święta Teresa z Lisieux w Dziejach duszy opowiada o pewnej siostrze ze swojej wspólnoty, z którą musiała pracować. Siostra była dla niej nie do zniesienia, na samą myśl o pracy w jej towarzystwie Teresa chciała uciec. Bycie blisko tej siostry było dla niej tak wielką udręką, że musiała się chronić. Czy mieliście podobne doświadczenia? Jestem pewien, że są osoby, których próbujecie unikać, ludzie, co do których macie nadzieję, że nie znajdą się w tej samej klasie czy zespole współpracowników. Bywają tacy ludzie, którzy wydają się nie do zniesienia. Nigdy sami nie wybralibyśmy ich na bliźnich. Dlatego nie pytajmy: „Kto jest moim bliźnim?”, ale: „Jak możemy kochać?”.

Co możemy powiedzieć o miłości? Na początku chyba to, że zaczyna się od swego rodzaju przyciągania, ciekawości. Pamiętacie początki waszych przyjaźni? Czasem trudno je sobie przypomnieć. Wiele moich przyjaźni zaczęło się od wspólnych zainteresowań w Arce. Czy należycie do jakichś grup, których członkowie spotykają się regularnie z powodu wspólnych zainteresowań, hobby, pracy nad projektem? Czasami odkrywamy, że projekt jest tylko pretekstem do spotkania – po prostu lubimy być razem, mamy wtedy poczucie szczęścia, które wręcz odczuwamy w ciele. Przyjaźń to owo przyciąganie i dojrzewanie do więzi.

Jednak co z więzią z ludźmi, o których sądzimy, że nigdy nie moglibyśmy z nimi rozmawiać, do których nas wcale nie ciągnie? Ludźmi, którzy są od nas tak różni? Zdarza się, że przyciąga nas ktoś, kto wydaje się potrzebować naszej pomocy. Kiedyś, gdy odwiedzałem Lourdes, zaintrygował mnie mężczyzna, który każdego dnia żebrał niedaleko mojego hotelu. Wyglądał na zmarzniętego i ubogiego, dlatego przyniosłem mu rano kawę. Chyba dobrze mu zrobiła.

Ewangelia według św. Jana opowiada o podobnym spotkaniu, w którym potrzeba czy też słabość zbliżyła dwoje ludzi.

Jezus zmęczony przebytą drogą, usiadł obok studni, a było to około godziny szóstej. Nadeszła wtedy kobieta – Samarytanka, aby zaczerpnąć wody. Jezus poprosił ją: „Daj mi się napić”. Jego uczniowie natomiast poszli do miejscowości, aby kupić coś do jedzenia. Kobieta odparła jednak: „Jakże Ty, Żyd, możesz prosić mnie, kobietę samarytańską, o wodę?”. Żydzi bowiem nie utrzymują kontaktu z Samarytanami. Na jej słowa Jezus odpowiedział: „Gdybyś znała dar Boży, a także wiedziała, kim jest Ten, kto ci rzekł: «Daj mi się napić», to byś Go poprosiła, a On dałby ci wody żywej”. (J 4,6-10)

Tak jak nic nie zapowiadało mojego spotkania z żebrzącym obok mojego hotelu w Lourdes, tak też można się było spodziewać, że Jezus nie będzie rozmawiał z tą kobietą. Jeśli się przypatrzymy, dostrzeżemy między nimi trzy rodzaje podziałów, które sprawiają, że to spotkanie jest tak niezwykłe.

Pierwszy podział, dokładnie opisany przez autora, polega na różnicach w sferze religijnej, które od lat definiowały wzajemną niechęć pomiędzy Żydami a Samarytanami. Jedni i drudzy pochodzili od Abrahama, jednak Samarytanie zamieszkiwali północne królestwo Izraela, które w pewnym momencie znajdowało się pod okupacją Asyryjczyków. Co za tym idzie, praktyki religijne Samarytan rozwinęły się w innym kierunku. Uznawali oni Pięcioksiąg, jednak bez ksiąg prorockich i mądrościowych. A Boga czcili na górze Garizim, a nie w jerozolimskiej świątyni, która była miejscem kultu dla Żydów. O tym właśnie mówi Samarytanka Jezusowi:

„Nasi przodkowie oddawali cześć Bogu na tej górze; wy zaś twierdzicie, że jedyne miejsce, gdzie należy Go czcić, znajduje się w Jerozolimie”. Jezus jej odrzekł: „Wierz mi, kobieto. Oto nadchodzi czas, że ani na tej górze, ani też w Jerozolimie nie będzie się już wielbiło Ojca. […] Nadchodzi jednak godzina, a właściwie już jest, kiedy prawdziwi czciciele będą wielbili Ojca w Duchu i w prawdzie. Zresztą takich czcicieli pragnie sam Ojciec. Bóg jest duchem, stąd też ci, którzy Go wielbią, winni to czynić w Duchu i w prawdzie”. (J 4,20-24)

Jezus nie pogłębia tego podziału, ale zapewnia, że wszyscy, którzy są oddani prawdzie, oddani Bogu, „wierzą prawdziwie”. 

*

Powyższy tekst jest fragmentem książki "Wielkie pytania życia". Autor: Jean Vanier. Wydawnictwo: Charaktery.

Książkę można kupić tutaj

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama